[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dynku.
Na czwartym piętrze już wyraznie czuło się zapach
dymu. Korytarz przedstawiał opłakany widok - napuch-
nięta od wody wykładzina, czerwone, szerokie naklejki
na drzwiach, pozostawione przez strażaków.
Otworzyła drzwi i uderzył ją w nozdrza zapach wil-
goci. Dwa okna były wybite, na dywanie stały wielkie
kałuże wody.
- Okropność - powiedział Jason całkiem niepo-
trzebnie.
Ze smutkiem spojrzała na mokre meble, zniszczone
sprzęty i bibeloty.
- Mogło być gorzej - stwierdziła. - Przynajmniej
mam jeszcze meble.
- Spieszmy się - popędził ją Jason. - Mamy jeszcze
tylko dwadzieścia minut. - Ja zajmę się tym, co jest
w biurku.
- W kuchni są worki plastikowe. - Przyniosła je i ru-
szyła do sypialni. - Zapakuję trochę ubrań.
Trzydzieści minut minęło nie wiadomo kiedy i do
drzwi zapukał ochroniarz.
- Pora wychodzić, proszę pani.
Przy drzwiach stało sześć dużych worków, a Jason już
kilka zniósł wcześniej na dół.
Shannon udało się zapakować najważniejsze rzeczy:
ubrania, biżuterię, dokumenty.
- %7łycie jest dziwne - westchnęła, kiedy wsiedli do sa-
S
R
mochodu. - W zeszłym roku o tej porze zastanawiałam
się, jak spędzimy Zwięto Dziękczynienia z rodziną Ala-
na, a teraz jestem wdową bez dachu nad głową, z dala
od domu i przyjaciół.
Jase zerknął na nią spod oka.
- Nie będziesz chyba płakać?
- Nie, nie będę. Co by mi to dało?
- Najwyżej wpadłabyś w panikę - stwierdził.
Uśmiechnęła się. Ten człowiek chyba nigdy w życiu
nie doświadczył, czym jest panika.
- Tak, dziwne zwroty zdarzają się w życiu.
- Nie jesteś bezdomna. Mieszkasz u mnie. Nie jesteś
daleko od przyjaciół, masz ich tutaj, masz w Wirginii,
wystarczy zadzwonić.
To wszystko prawda, pomyślała, ale nadał czuła się
bezdomna i samotna.
Rozpakowali bagażnik i Shannon całe popołudnie
spędziła na doprowadzaniu swoich rzeczy do stanu uży-
walności.
Kiedy wrzuciła kolejną partię do pralki, poszła do kuch-
ni i zabrała się za pieczenie ciasta kokosowego - to działało
uspokajająco, zresztą, zawsze lubiła piec smakołyki.
Na kolację postanowiła przygotować pieczone kur-
czaki. Takiego sytego jedzenia właśnie dzisiaj potrzebo-
wała. W dodatku mężczyzni lubią kurczaki. Kupili spory
zapas mięsa, kiedy robili zakupy w markecie. Lubiła też
casserole z drobiu, ale dzisiaj miała ochotę na kawałki
kury smażone w głębokim oleju.
S
R
Właśnie je przygotowywała, kiedy usłyszała szczęk
drzwi wejściowych. Nie widziała Jasona całe popołu-
dnie. Coś bąknął, że musi iść do biura, i zniknął. Czyż-
by się przestraszył jej ewentualnych łez? Uśmiechnęła
się na wspomnienie jego kąśliwego pytania.
Pierwsza porcja kurczaka odsączała się już na papie-
rowym ręczniku, w garnku perkotała jarzynka, do tego
miały być jeszcze gorące domowe biskwity prosto z pie-
karnika.
- Do diabła, Shannon, ja nie będę dzisiaj w domu na
kolacji.
Dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie tych
słów.
- Och? - Biszkopt już tkwił w piekarniku, a ciasto
pyszniło się na blacie.
- Całkiem zapomniałem przez ten twój pożar i w ogó-
le, że umówiłem się dzisiaj na kolację. Powinienem był
cię uprzedzić.
Ma randkę. Jason ma randkę z inną.
Co ona sobie właściwie wyobrażała? Mógł przecież
umawiać się, z kim tylko miał ochotę. Ona znajdzie so-
bie zajęcie. Musi dokończyć pranie, zająć się przywraca-
niem dokumentów do przyzwoitego stanu.
Azy cisnęły się jej do oczu. Zaplanowała taki wspania-
ły posiłek, a Jason wychodzi sobie na spotkanie z inną.
- W porządku. Kurczak to takie danie, że świetnie
smakuje następnego dnia. - Nie miała odwagi spojrzeć
na Jasona, bo czuła, że zaraz się rozpłacze, a on ze swej
S
R
strony miał dość przyzwoitości, by nie dostrzec, jak ją ta
wiadomość zabolała.
- Przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Naprawdę, nie przejmuj się. Miłe-
go wieczoru. - Niech czym prędzej wyjdzie, pomyślała,
zanim zrobię z siebie kompletną idiotkę.
Stał jeszcze przez chwilę w drzwiach, po czym znik-
nął bez słowa. Słyszała jeszcze, jak zamyka drzwi od
swojego pokoju.
%7łeby się przebrać dla jakiejś innej, z którą zje dzisiaj
kolację.
Dlaczego to tak bardzo zabolało? Jason był tylko
wspólnikiem, prowadzili razem firmę. To znaczy, on
prowadził, ale on też miała swój udział, wchodziła na
rynek z nowym produktem adresowanym do kobiet.
Gdyby mieszkała w swoim mieszkaniu, nie miałaby
pojęcia, że Jason umówił się z kimś na wieczór.
Chyba że sama chciałaby go zaprosić na kolację
i spotkałaby się z odmową.
Jest doprawdy żałosna. Przecież dla Jasona jest wy-
łącznie wdową po jego serdecznym przyjacielu.
Skończyła smażyć kurczaki. Kompletnie straciła ape-
tyt, niemniej zjadła kolację. A pózniej pójdzie do lokal-
nej księgarni, kupi jakąś rewelacyjną książkę i spędzi
wieczór na lekturze.
- Nie wrócę pózno - obiecał Jason, pojawiając się po-
nownie w drzwiach.
Jak na złość wyglądał zabójczo. Była pewna, że gdzie-
S
R
kolwiek pójdzie, wszystkie kobiety będą się za nim oglą-
dały.
Uśmiechnęła się i oznajmiła spokojnie:
- Baw się dobrze i nie spiesz się do domu. Mam swoje
plany na wieczór.
- Jakie? - zapytał porywczo.
Zdumiał ją ten ton, ta postawa.
- A co cię to obchodzi? - burknęła, bo przecież nie
zamierzała mu się przyznać, że pójdzie do księgarni po
rewelacyjną książkę.
Jason wziął głęboki oddech.
- Po prostu jestem ciekawy.
- Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Idz już, bo
się spóznisz.
Wahał się jeszcze chwilę, jakby miał coś do powiedze-
nia, po czym odwrócił się i wyszedł.
Shannon nie bardzo rozumiała jego reakcję.
W księgarni wybrała całe naręcze książek i przeszła
z nimi do części kawiarnianej. Zamówiła mrożoną kawę
i zaczęła kartkować kolejne pozycje, chcąc zorientować
się, która może ją najbardziej zainteresować. Wybrała
dwie, które wydawały się ciekawe, po czym rozejrzała
się po barku kawowym księgarni: pełno ludzi i każdy
z kimś, tylko ona jedna tkwi samotnie przy stoliku. Po-
woli zdjęła obrączkę z palca, nie była już przecież mę-
żatką. Jeśli nie chce przeżyć reszty życia sama, powinna
wyjść do ludzi, zacząć się z kimś spotykać. Alan po-
S
R
wtarzał jej to bez końca w ostatnich tygodniach przed
śmiercią: żyj, ciesz się życiem.
Jeśli czegoś nie zmieni, szybko zgorzknieje, a wte-
dy odsuną się od niej nawet najbardziej wypróbowani
przyjaciele.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]