[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spoglądał raz na Gythę, raz na jej kuzyna, po czym spytał
ostro:
- Co mają znaczyć te wrzaski? Jak śmiesz podnosić głos
na moją wnuczkę?
- Jeśli krzyczałem - odpowiedział Vincent już zupełnie
innym tonem - to dlatego, że jestem zdumiony, wujku
Robercie, twą zgodą na małżeństwo Gythy z człowiekiem,
którego zawsze uważałem za naszego wroga.
- Kogo ty uważasz za wroga, nie ma dla mnie
najmniejszego znaczenia - odparł sir Robert. - Chociaż jest
synem starego Locke'a, wyróżnił się jako wyśmienity żołnierz,
czego potwierdzeniem są liczne medale i odznaczenia, które
otrzymał.
Słowa dziadka potwierdziły przypuszczenia Gythy.
Zawsze miał on za złe swym bratankom, że nie wzięli udziału
w wojnie.
- W dalszym ciągu nie mogę zrozumieć - odezwał się
Vincent po chwili - dlaczego fakt, że lord Locke jest dobrym
żołnierzem upoważnia go do poślubienia naszej kuzynki. Co
więcej, dotąd byłem przekonany, że pragniesz by któryś z nas
ożenił się z nią.
- Tak, ale zmieniłem zdanie - rzekł sir Robert. - I gdy
Gytha wyjdzie za Locke'a, będziecie zmuszeni znalezć sobie
inną dziedziczkę, która zgodzi się płacić za wasze hulaszcze
życie.
- Nie widzę potrzeby szukania sobie innej kandydatki! -
rzekł Vincent ze złością. - Mam zamiar poślubić Gythę i
cokolwiek byś teraz nie mówił, to wiem, że byłeś przychylny
takiemu rozwiązaniu.
- Sam wiem, komu mam zostawić swoje pieniądze - rzucił
sir Robert powoli tracąc cierpliwość. - I nie potrzebuję do tego
rad zachłannych krewnych.
- Myślę, że to nie fair... - zaczął Vincent. W tym
momencie drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Jonathan.
Wyglądał jeszcze bardziej nieprzyjemnie niż zwykle. Z
przymilnym uśmiechem na twarzy przypominał kota, który
zjadł za dużo śmietanki. Jonathan starał się ubierać modnie,
naśladując styl brata. Był jednak dużo niższy i tęższy, tak więc
w niczym dobrze się nie prezentował. Podczas swej krótkiej
podróży zdążył już wygnieść krawat i dokładnie zabrudzić
buty. Jonathan nie był takim pedantem jak Vincent. Miał
zawsze lepkie, niedomyte dłonie.
- Dzień dobry, wuju Robercie! - odezwał się miękkim,
kokieteryjnym tonem, którym zawsze zwracał się do
starszych. - Jak wspaniale znów cię widzieć i to w tak dobrym
zdrowiu.
- Mój stan jest beznadziejny - odpowiedział sir Robert - i
wiesz o tym dobrze.
- Witaj Gytho! - ciągnął Jonathan. - Wyglądasz
prześlicznie! Zupełnie jak kwiatuszek na wiosnę, jak mawiają
poeci!
- Przestań paplać - rzekł Vincent rozkazującym tonem. -
Posłuchaj lepiej, co się wydarzyło i jak nikczemnie
potraktował nas wuj Robert.
Jonathan przeszył sir Roberta ostrym spojrzeniem. Po
chwili zwrócił się do niego tonem, który nie był już tak
jedwabisty jak wcześniej:
- Cóż mogło się wydarzyć w tej wspaniałej posiadłości,
gdzie zawsze czuję się jak w rodzinnym domu?
- Korzystaj z tego, póki możesz. Gytha zaręczyła się z
tym odmieńcem Locke'em, z którym żaden Sullivan od ponad
dwudziestu pięciu lat nie zamienił nawet słowa.
- Z lordem Locke'em? - Jonathan powtórzył zdumiony.
- Przecież powiedziałem wyraznie - odparł Vincent ostro.
- Właśnie tłumaczę wujowi Robertowi, że nie możemy się na
to zgodzić i zrobimy wszystko, by nie dopuścić do tego
absurdalnego małżeństwa.
- Czy sugerujecie, że na starość tracę rozum? - głos sir
Roberta zagrzmiał niczym grom. - Nie zgodzicie się na to
małżeństwo? Wy, którzy od czasu ukończenia szkoły nie
osiągnęliście nic. %7łyjecie z żebraniny, pasożytując najpierw na
waszym ojcu, a teraz na mnie!
Przerwał na chwilę, po czym kontynuował, kipiąc z
wściekłości:
- Myślicie, że nie wiem co stało się powodem waszych
częstych najazdów na nasz dom w ostatnim czasie? Nagle
zrozumieliście, że to Gythę mogę uczynić swą
spadkobierczynią, a nie was.
- Dałeś nam do zrozumienia, że pragniesz by któryś z nas
poślubił Gythę - odpowiedział Vincent - aby pieniądze zostały
w rodzinie i Sullivanowie odziedziczyli posiadłość.
- Ja również byłem pewien, że tak się stanie - zawtórował
Jonathan - a w duchu miałem nadzieję, że ta słodka istotka
właśnie mnie obdarzy względami i że to ja zostanę
szczęśliwym wybrańcem.
Przeszył Gythę spojrzeniem, od którego przeszły ją ciarki,
więc instynktownie zbliżyła się do dziadka jakby szukając
schronienia.
- Obaj więc pomyliliście się - rzekł sir Robert. - Gytha
zamierza wyjść za lorda Locke'a i choć nie bardzo odpowiada
mi jego pochodzenie, przynajmniej nie poluje on na moje
pieniądze, jak wy dwaj.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, wuju Robercie? -
krzyknął Vincent - że nie tylko godzisz się na to małżeństwo i
na to, by Gytha nosiła nazwisko Locke, a nie Sullivan, ale
również nie zamierzasz łożyć na nasze utrzymanie?
- Aożyć na wasze utrzymanie? Wasz ojciec zadbał już o
to, by zapewnić synom dostatni byt.
Odziedziczyliście całą jego fortunę, a jeśli to dla was
wciąż za mało, to już nie moja sprawa!
- Ale wuju Robercie, twa decyzja zrujnuje nas
doszczętnie - jęknął Jonathan.
- Jak mógłbyś pogodzić się z myślą, że twoi bratankowie
żyją w ubóstwie i muszą żebrać o grosz u swych przyjaciół.
- Co to za różnica, czy będzie to jałmużna od znajomych,
czy też ode mnie - zapytał sir Robert. - Czy myślisz, że nie
zauważyłem jak płaszczyłeś się chcąc wkraść się w moje łaski
oraz jak twój brat podkreślał na każdym kroku, że więzy krwi
są najsilniejsze?
Czekał na odpowiedz. Wciąż trwała kłopotliwa cisza, więc
kontynuował:
- Nie jestem głupcem i doskonale wiem, że obaj ostrzycie
pazury na mój majątek. Teraz możecie szukać szczęścia gdzie
indziej. Gytha otrzyma w spadku wszystko, co posiadam i
możecie być jej wdzięczni, jeśli w ogóle zgodzi się, abyście
mogli zamieszkać w tym domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]