[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak, jakby świerk wyciągał do niego rękę. Na przywitanie czy na pożegnanie? Tego
Szymek nie wiedział. Wdychając zapach mokrego igliwia chłopiec na moment stracił
poczucie czasu. Był tu z Wojtkiem czy nie? Może mu się to wszystko przyśniło.
Może zaraz zbudzi się z tego męczącego snu, otworzy oczy, a tuż pod powałą
błysną z ram czarne twarze świętych... Albo zaśnie znów tylko po to, by zobaczyć
raz jeszcze oszroniony, miękki, aksamitny nos...
Szymek ocknął się z zamyślenia. Chwilę jeszcze stał bez ruchu jakby czekając na
jakiś znak, gwizd lub przeciągłe: uhuuu!
Ale las dokoła stał w bieli i milczał. Był pusty.
,,Wojtek odszedł. A przecież prosiłem go, żeby się stąd nie ruszał. Odszedł sam,
nie czekając na mnie. Ale dlaczego? Nie mógł poczekać tych kilku minut? Poszedł
sobie wcale o mnie nie myśląc. Może przeraził się, że po niego nie wrócę, że go
tu zostawiłem..." Szymek aż się wzdrygnął. Tego wcale nie wziął pod uwagę.
 Przecież on powinien mi wierzyć, powinien! Ale właściwie dlaczego? Zostawiłem
go trzęsącego się ze strachu jak kupkę nieszczęścia, jak galaretę... I Wojtek
nie wytrzymał." Szymek nisko pochylił głowę. Czuł się winnym. ,,Co teraz robić?
 zastanawiał się gorączkowo.  Iść dalej samemu?" Wiedział, że wcześniej
53
czy pózniej trafi na szczyt. To nie ulegało żadnej wątpliwości. Tylko czy
wyjdzie z lasu we właściwym miejscu? Czy trafi na przecinkę?
 Nie, nie mogę iść sam! Nie mogę zostawić w tym okropnym lesie oszalałego ze
strachu przyjaciela. Co powiem w domu, gdy mnie zapytają, co się stało z
Wojtkiem? Czy mógłbym się spokojnie przyznać, że nawet nie próbowałem go
odnalezć? Nigdy! Raczej przesiedzę tu całą noc!"
Postanowić łatwo, ale gorzej z wykonaniem. Szymek wcale nie marzył o tym, by
zostać w tej strasznej mgle na całą noc. Ruszył więc naprzód po śladach, które
prawdopodobnie były śladami Wojtka. Krok za krokiem, byle dalej. Trop był dobrze
widoczny. Na szczęście. Widać Wojtek zapadał się chwilami głęboko w śnieg.
Czas leci. Dalej, dalej...
Drzewa przesuwają się szare, nierealne, jakby utkane z przezroczystej przędzy.
Szymek głośno sapie. To właśnie sapanie zagłusza szmer strumienia, który tam
niżej w głębokim wąwozie z trudem przedziera się przez wąskie lodowe gardło.
Teraz już Szymek usłyszał. Stanął ostrożnie nad brzegiem jaru i zastanowił się.
 Czyżby Wojtek zszedł w dół?"
Rusinowy Jar ciągnął się kilka kilometrów i dalej skręcał łagodnym łukiem aż po
Roztocz-nicę i Worotniki.
Nie w tę stronę wiodła droga do domu.
54
,,A jednak on zszedł w dół!" Na stoku, w odległości zaledwie kilku kroków,
widniały głębokie jamy. Znieg był zdeptany i wgnieciony, jakby przejechał po nim
ciężki walec.  Czyżby Wojtek spadł?"  zastanowił się Szymek i aż mu ciarki
przebiegły po grzbiecie. Wizja poranionego kolegi leżącego bez czucia na dnie
jaru była tak wyrazna, tak plastyczna, że chłopiec nie zastanawiając się ani
sekundy dał susa w dół. Biegł wielkimi skokami, cudem unikając upadku. Gdy już
był na dole, pośliznął się na oblodzonym głazie i o mało nie upadł. Utrzymał się
jednak na nogach, tylko teczka plusnęła w samą wodę. Schwycił ją jednak i
odrzucił w śnieg. Bacznie rozejrzał się dokoła, ale nie zobaczył nic.
 Wojteeeek!  krzyknął i aż się przestraszył własnego głosu.  Wojtek,
odezwij się!
Las milczał, tylko woda ciurkała ze złością, oblewając ciasne koryto.
 Wojteeek!  Szymek oddałby wszystkie skarby świata za to, by usłyszeć głos
przyjaciela.
Górą szedł jakby poszum wiatru. Opona srebrzystej mgły skłębiła się, zawirowała
i wilgocią uderzyła w zaczerwienione oczy.
Las wzdychał.
Rozdział IV
Ciężarówka gwałtownie hamowała. Tuż przed maską, w mętnym świetle reflektorów,
ukazywał się i znikał w mlecznych oparach drewniany drogowskaz.
 Rucianki?  spytał kierowca odwracając twarz do Terki.
 Tak. Gdzie pan teraz jedzie?
 Do spółdzielni GS-u. Mam tam wyładować skrzynie.
 W prawo od szosy i potem za mostkiem trzeba skręcić w lewo  powiedział
szybko Maluch.
Kierowca mruknął coś pod nosem i włączył motor.
 To my już wysiądziemy  Terka narzuciła chustę.  Wychodz, Maluch.
Maluch wcisnął na uszy baranicę, Terka pomogła mu okutać się szalem.
Samochód dygotał na pełnych obrotach.
56
 Gdzie jest wasza szkoła? kierowca marszcząc brwi wpatrywał się w
mleczną pustkę.
 Tam po drugiej stronie. Na wzgórzu.
 Dojazd jest?
 Jest!  zachłysnął się Maluch i już gramolił się z powrotem na siedzenie w
szoferce.
 Wysiadaj  Terka stanowczo ujęła go za ramię.
 Podwiozę was! Ja mogę się trochę spóznić, ale jego bajki już się
zaczęły...
Samochód ruszył naprzód podskakując na wybojach. Terka wciąż z niepokojem
spoglądała na gęstniejącą za szybami mgłę. ,co też stało się z Szymkiem i
Wojtkiem?"
Ciężarówka zgrzytając brała jeden zakręt po drugim.
 To tutaj  szepnęła dziewczynka.  Tu kończy się przecinka, tędy powinni
byli zejść ze szczytu.
 Ci dwaj chłopcy, którzy poszli lasem ?  spytał kierowca.
 Tak. Niech pan stanie. Szkoła jest parę kroków stąd.
Zgrzytnęły hamulce. Maluch jak z procy wystrzelił z szoferki i nie oglądając się
pogalopował przed siebie.
 Maluch, a dziękuję, to kto powie?  zawołała za nim Terka.
Ale malec rozpłynął się we mgle. Kierowca wysiadł i z uśmiechem spoglądał
57
na znikającą baranicę i rozwinięty w biegu babciny szal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl