[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie tak dawno temu przydarzyły nam się spore kłopoty. Ludzie w
Chekapee stali się dosyć nieufni, zwłaszcza wobec obcych, którzy pojawiają się
w mieście nie wiadomo skąd ani po co. Może jakbym panu wyjaśnił, o co mniej
więcej chodziło, zrozumiałby pan, dlaczego jesteśmy tacy ostrożni...
Sam otworzył leniwym ruchem drzwi i, nie odwracając wzroku od twarzy
szeryfa, wysiadł z samochodu.
- Słyszałem o waszych kłopotach - powiedział wolno. - Chodzi o
oszustwo bankowe, prawda?
- Właśnie. Rodzina Schroederów prowadziła nasz bank przez kilka
pokoleń. Poznał pan jakiegoś Schroedera?
- Tylko Val.
- 44 -
S
R
- Ach, tak? - Szeryf udał zdziwienie, a potem zaczął mówić weselszym
głosem. - To był mały, prywatny bank. Tak mały, że nie ubezpieczał depozytów
w Federalnej Korporacji - o czym zresztą wszyscy wiedzieli i nikt się tym nie
przejmował. Bank przetrwał lata wielkiego kryzysu, wszystkie kolejne recesje,
nikt tu się więc nie martwił jego przyszłością. Rozumie pan, w czym rzecz,
panie Shepherd - przynajmniej na razie?
- Rozumiem.
- Wyglądał mi pan na takiego, co szybko myśli. Ale do rzeczy. Jako się
rzekło, nasz bank był bardzo mały, wyjątkowo solidny, pewny, ale... nie da się
ukryć; brakowało w nim nowoczesnego zarządzania. I oto, niech pan sobie
wyobrazi, Val wychodzi za miłego młodzieńca z Północy. Przystojny, układny,
maniery takie, że mucha nie siada, a do tego dyplom z zarządzania i ekonomii!
Ojciec Val uznał, że nadeszła pora, żeby jego bank wkroczył w wiek
dwudziesty. Wypróbował chłopaka, przekonał się, że jest naprawdę łebski i
mianował go dyrektorem do spraw inwestycji. Zledzi pan wątek, panie
Shepherd?
- Oczywiście.
- Przez dwa lata nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Ron
przedstawiał teściowi wykresy świadczące o jego genialnych posunięciach
inwestycyjnych. A trzeba panu wiedzieć, że facet nie wypadł sroce spod ogona.
Forsy miał jak lodu! Na zdrowy rozum, po co mu było kraść? Jeszcze długo nikt
by się niczego nie domyślił, gdyby nie Val.
- Val?
- Tego dnia, kiedy przyszła do mnie z teczką pełną papierów, była blada
jak ściana i trzęsła się jak w febrze. Nigdy tego nie zapomnę. Zaczęła go
podejrzewać dużo wcześniej - prowadził na przykład dziwne rozmowy przez
telefon - ale za każdym razem, kiedy próbowała się czegoś dowiedzieć, facet
wymyślał jakąś bajeczkę. W końcu zebrała to wszystko do kupy, zadała mu
kilka konkretnych pytań i drań się przyznał. Powiedział, że potrzebuje trochę
- 45 -
S
R
czasu, żeby odzyskać te pieniądze, że nigdy nie zamierzał ich ukraść, tylko
zainwestować... i że w końcu nikt się o tym nigdy nie dowie, jeżeli ona będzie
trzymać język za zębami. Val, na szczęście, miała wystarczająco dużo rozumu,
żeby nie iść z tą szmatą na żadne układy. - Szeryf zamilkł na chwilę. -
Oczywiście, jeżeli pokręcił się pan trochę po Chekapee, musiał pan usłyszeć i
taką wersję, że Val była w zmowie ze swoim eks-mężem. - Słyszałem.
- Kiedy w grę wchodzą pieniądze, ludzie łatwo ślepną i głuchną. I tracą
pamięć. Zauważył pan?
- Tak, niestety, coś w tym jest.
- Mieszkańcy Chekapee zapomnieli, że my wszyscy - nie tylko Val -
ufaliśmy temu łajdakowi. Ba, lubiliśmy go! Ja też, chociaż wierzyłem święcie,
że znam się na ludziach, jak mało kto... To był wyjątkowo szczwany lis. Nie
zrobił jednego fałszywego kroku, nie wzbudzał najmniejszych podejrzeń.
Pewnie, że małżeństwo to co innego. Większość tych oszukanych ludzi powie
panu, że nie ma cudów: żyjąc z nim na co dzień, musiała poznać jego drugie
oblicze. Powinna wiedzieć.
Szeryf zaczął niespokojnie poprawiać kapelusz, jakby wahał się, czy
mówić dalej.
- Ja myślę, że jak się przez całe życie wmawia dziewczynie, że są z nią
same kłopoty, to... cóż. Może ona była tak zajęta szukaniem winy w sobie, że
nie umiała dostrzegać błędów innych. Prędzej wskoczyłaby w ogień, niż zraniła
czyjeś uczucia. Taka już jest. Nazywam się Harold Wilson.
Sam wyciągnął do szeryfa rękę, zbyt oszołomiony, żeby coś powiedzieć.
- Cieszę się, że mogliśmy pogadać, panie Shepherd. Po tym, co się stało,
wolę dmuchać na zimne. Sporo ludzi w moim mieście - a szczególnie jedna
osoba - ma więcej kłopotów, niż może udzwignąć. Lepiej nie dokładać jej
nowych, rozumie pan?
- 46 -
S
R
- Rozumiem świetnie. Jestem wdzięczny, że znalazł pan czas na tę
rozmowę. Nie wiem, czy mi pan uwierzy, szeryfie, ale jesteśmy po tej samej
stronie barykady.
Szeryf odjechał, a Sam jeszcze przez kilka minut stał bez ruchu,
zastanawiając się nad każdym jego słowem.
Niewątpliwie Harold Wilson pomógł mu dopasować do siebie kilka
elementów układanki. Nie wszystkie, ale wystarczająco dużo.
Nareszcie wiedział, co powinien zrobić.
Val dotarła do domu po dziewiątej. Linc, dusza chłopiec, zostawił
oczywiście światło na werandzie, ale dlaczego nie zamknął drzwi? Dziwne...
Schowała do torebki niepotrzebny klucz, weszła do środka i zdziwiła się jeszcze
bardziej. Pociągnęła nosem. W powietrzu unosił się delikatny zapach dymu.
W naturalnym odruchu paniki wypuściła z ręki torebkę i rzuciła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]