[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przez dobrą minutę żaden z Trzech Detektywów nie był w stanie wykrztusić ani
słowa. Ukryta u koronie któregoś z pobliskich drzew papuga sfrunęła z powrotem
i przysiadła na ramieniu Pete a.
 Okrutne!  wrzasnęła swym skrzekliwym głosem.  Okrutne! Okrutne!
 Masz rację  przytaknął jej Jupe.  Ale dzięki temu wiemy już przynajmniej, kto
zamordował gołębia o dwóch pazurach.
 I dlaczego ktoś wykłada jastrzębiom zatrute mięso  podsunął Bob.  Być może
ten ktoś nie chce, żeby mordowały pocztowe gołębie.
 Możliwe  zgodził się Jupe, który wyjął z kieszeni i jeszcze raz obejrzał zagad-
kowy zwitek czarnych włosów.  Nadal jednak nie wiemy na pewno, kto to jest. Ani kto
zatłukł kijem tę biedną srokę Nevermore  dodał podnosząc się na nogi.
 Intryguje mnie sprawa śladów  powiedział w zamyśleniu.  Przecież po ostat-
nim deszczu gdzieś tu muszą być jakieś odciski butów. Musieliśmy je przeoczyć, to
57
wszystko.
Rzuciwszy okiem na słońce, ruchem ręki zachęcił obu przyjaciół.
 Chodzcie. Do zmroku została nam jeszcze dobra godzina  powiedział.  Ale
tym razem rozdzielimy się. I przeszukamy wszystkie ścieżki i wszystkie miejsca, gdzie
ziemia jest trochę miększa i bardziej błotnista.
 A gdyby któremuś z nas udało się natrafić na coś, to w jaki sposób to zasygnali-
zujemy?  zapytał Bob.
 Zpiewajcie najgłośniej, jak tylko się da, amerykański hymn  powiedział Jupe.
Na wszelki wypadek Pete zaintonował kilka pierwszych taktów. Chciał się upewnić,
czy będzie w stanie dać tego rodzaju sygnał. Uspokojony co do swego wokalnego talen-
tu, skinął głową na znak zgody, po czym rozdzielili się i zagłębili w zielonej gęstwinie.
I to właśnie Pete natrafił w piętnaście minut pózniej na ślady czyichś butów. Dwa
wyrazne odciski widoczne były na błotnistej ścieżce, którą podążał. Wyglądały tak,
jakby ktoś przecinał ścieżkę pod kątem prostym.
Pete zatrzymał się, aby dobrze się im przyjrzeć. Zwiatło dnia zaczynało już lekko
przygasać. Zachód słońca przyciszył też trochę rowzświergotane ptactwo. Pete owi prze-
mknęło przez głowę, że samotne przebywanie w takim odludnym gąszczu może przy-
prawić niejednego odważniaka o gęsią skórkę.
Otworzył usta, aby dać umówiony sygnał. Nie mógł sobie jednak przypomnieć me-
lodii hymnu. A przecież dopiero co, na polance, śpiewał go całkiem bezbłędnie. Teraz
jednak w żaden sposób nie umiał wykrzesać z pamięci początkowych dzwięków.
 God bless...  próbował zmusić swą mózgownicę do większego wysiłku. Bez
skutku.
 God bless America  zaskrzeczała nagle siedząca na jego ramieniu papuga.
W jednej chwili melodia wyłoniła się z zakamarków jego pamięci.
 Dziękuję  powiedział przeciągając palcami po piórkach ptaka.
 God bless America  zaśpiewał w chwilę potem, starając się włożyć w to wszyst-
kie siły.  Boże, błogosław Amerykę, mój ukochany kraj!
Jupe i Bob musieli być gdzieś całkiem blisko, bo w minutę potem byli już obok niego.
Jupe rzucił okiem na wydłużone odciski męskich butów z wyraznie zaostrzonymi no-
skami, a potem jeszcze raz wyjął z kieszonki włochatą kulkę i przyjrzał się jej.
 Brawo, Pete, dobrze się spisałeś  powiedział.  Ale to na pewno nie są odciski
butów pana Frisbee. Wczoraj w czasie lunchu dobrze się im przyjrzałem. On ma bardzo
małe stopy i w dodatku nosi buty z zaokrąglonymi noskami. Tak więc...  urwał, pod-
nosząc do oczu włochatą kulkę  prawdopodobnie to nie Frisbee zahaczył brodą o ja-
kiś kolczasty krzak i zostawił na nim tę kępkę, którą potem znalazła sroczka Lenora.
Zmrok zaczynał już gęstnieć, toteż Jupe nie zwlekając poprowadził kolegów do miej-
sca, gdzie wszyscy trzej zostawili rowery. W jednym z okien na piętrze domu panny
58
Maureen Melody paliło się światło. Jupe domyślił się, że położyła się ona być może
wcześniej do łóżka i przyszło mu do głowy, że lepiej będzie nie zakłócać jej odpoczyn-
ku, zwłaszcza po przeżyciach, jakie ją dotknęły.
 Jak by nie było  wyjaśnił swą decyzję kolegom  nie mamy jeszcze dla niej żad-
nej konkretnej informacji. Wszystko, co wiemy, to tylko przypuszczenia.
 Jak myślisz, czy te ślady mógł zostawić Tik?  zapytał Bob, któremu przypo-
mniała się właśnie uwaga Jupe a na temat zaostrzonych nosków obuwia, które Tik miał
na nogach w  Koniku Morskim .
 Rzeczywiście, zrobiłem takie założenie  przyznał Jupe.  Ale zakładam też, że
kluczem do rozwiązania całej tej zagadki jest Kyoto.
 Dlaczego?  zapytał Pete.
 Ponieważ to Kyoto napisał ten list:  Dziś pereł nie będzie  odparł Jupe unosząc
w górę serdelkowaty wskazujący palec. W chwilę potem uniósł także drugi.  To jemu
złożył wizytę w Mini-Tokio Parker Frisbee. Z dłoni Jupe a wystrzelił w górę trzeci ser-
delek.  No i Tik czekał w  Koniku Morskim także na Kyota.
Pete kiwnął z uznaniem głową.
 To rzeczywiście ma ręce i nogi  przytaknął skwapliwie.
 A dzięki Bobowi  ciągnął Jupe  wiemy już, dlaczego Tik zaczaił się tam na
niego. I dlaczego popędził za nim jak szalony.
 Naprawdę?  zapytał Bob, nie bardzo rozumiejąc, na czym miałby polegać jego
wkład w rozwikłanie tej zagadki.
 Ponieważ zgodnie z tym, co wydedukowałeś na podstawie wilgotnej farby na
skrzynce listowej Kyota, musiał się on wprowadzić całkiem niedawno do tego domu.
A Tik chciał się koniecznie dowiedzieć, gdzie ten Kyoto obecnie mieszka.
 Ale po co?  zapytał Bob.
 Tego właśnie musimy się dowiedzieć  stwierdził Jupe.  Jakie interesy łączą
Tika z Kyotem i co ten Kyoto może mieć wspólnego z perłami. Będziemy musieli jesz-
cze raz pojezdzić za jego furgonetką  dodał po chwili milczenia.  Jak dotąd to je-
dyny konkretny trop, jaki mamy w ręku.
 Może udałoby się wyłapać sygnały nadajnika, który ciągle przytwierdzony jest do
jego samochodu  podsunął Pete. Jupe pokręcił głową.
 Do tej pory baterie w nadajniku na pewno już zdechły, a skradanie się pod domem
Kyota, żeby je zmienić, jest za bardzo ryzykowne.
Rzekłszy to, Jupe popatrzył na Drugiego Detektywa.
 Obawiam się, że to jest zajęcie dla ciebie  stwierdził z uśmiechem.
Pete owi wyrwało się westchnienie. Ile razy trzeba było wykonać ryzykowną robotę,
nadawała się ona jak ulał wyłącznie dla niego.
 Okay  odparł z pewnym ociąganiem.  Lepiej powiedz mi od razu, Jupe, coś
tam dla mnie jeszcze upitrasił.
Rozdział 11
Tajemnica Kyota
Następnego ranka Pete wstał jeszcze przed świtem. Jednym susem wskoczył w dżin-
sy, wciągnął szary sweterek, założył adidasy i po cichu zszedł do kuchni, żeby coś prze-
gryzć na śniadanie.
Na kuchennym stole leżały włożone do etui przeciwsłoneczne okulary. Pewno zosta-
wił je tu tata, pomyślał Pete, zastanawiając się, czy nie powinien ich założyć. Ciekawe,
czy będę się bardziej rzucał w oczy w ciemnych okularach, czy też bez nich, rozmyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl