[ Pobierz całość w formacie PDF ]

60
Catharina, opierając się jedną ręką o oślizły mur, posuwała się naprzód. Za plecami
słyszała głosy goniących ją mężczyzn. Ranny, nie mogąc zapewne nadążyć, jęczał
głośno:
- Poczekaj na mnie, Torstensson!
A więc słusznie się domyślała, że to sam herszt bandy.
Jemu nie chodzi o to, by mnie złapać, pocieszała się, szuka po prostu wyjścia. Ciekawe,
w jakim stanie jest ten drugi. Z pewnością nie jest z nim dobrze, skoro tak głośno jęczy.
Catharina znalazła się nagle w jakimś pomieszczeniu. Zniknął mur i odnosiło się
wrażenie, że wokół jest większa przestrzeń. Przykucnęła pod ścianą tuż za rogiem, za
ustawionymi w tym miejscu workami z węglem.
Potykając się, Torstensson minął ją z hałasem i zniknął gdzieś w piwnicznej otchłani. Ale
co się stało z tym drugim? Z oddali dochodziło jakieś powolne człapanie. Czyżby
zabłądził, pogubił się w ciemnych korytarzach?
Cóż, ona także straciła całkiem orientację i nie miała pojęcia, gdzie się dokładnie
znajduje.
Znów usłyszała jakieś dalekie odgłosy. Pewnie Malcolm ze swymi ludzmi zszedł drugimi
schodami. Ale to musiało być gdzieś na drugim końcu budynku! Pewnie w sąsiednim
skrzydle. Gdyby jeszcze mogła wezwać pomocy! Tymczasem bała się nawet pisnąć,
wiedząc, że gdzieś w pobliżu czyha dwóch groznych rabusiów. Jeden co prawda był
prawdopodobnie unieszkodliwiony, ale póki nie miała całkowitej pewności w tym
względzie, wolała nie ryzykować.
Czy odważy się pójść w kierunku dochodzących z dala głosów? Chyba tak, napięte do
granic wytrzymałości nerwy i tak nie pozwolą jej siedzieć w jednym miejscu i czekać.
W piwnicznych korytarzach panowały grobowe ciemności, kiedy jednak Catharina mimo
lęku ruszyła po omacku naprzód, dotarła do przejścia biegnącego zapewne wzdłuż
zewnętrznej ściany pałacu. Przez umieszczone wysoko trzy okienka sączyło się
księżycowe światło. Nie była pewna, czy powinno ją to cieszyć. Wprawdzie widziała teraz
lepiej, ale równocześnie sama bardziej rzucała się w oczy.
Męskie głosy słychać było coraz bliżej, ktoś wołał ją po imieniu, słyszała też Malcolma.
Bała się jednak odpowiedzieć na te nawoływania. Postanowiła poczekać, aż mężczyzni
podejdą całkiem blisko. Minuty nerwowego oczekiwania ciągnęły się niemiłosiernie, gdy
nagle, ku swej rozpaczy i przerażeniu, usłyszała głosy spieszących jej na ratunek
mężczyzn gdzieś na ukos za swymi plecami.
61
Początkowo nic nie pojmowała, zaraz jednak zorientowała się, że przez tę ogromną
piwnicę prowadzi równolegle kilka korytarzy.
To znaczy, że się minęli. Jak teraz zdoła dotrzeć do Malcolma? Już miała zawołać, gdy
nieoczekiwanie usłyszała w pobliżu tuż za sobą niepewne kroki.
Bezwiednie wydobyła z siebie cichy zduszony krzyk, po czym niewiele się namyślając,
poderwała się i pognała przed siebie. Minęła okienka i przerażona do utraty zmysłów
pędziła dalej, rękami obmacując szorstkie mury. Nagle potknęła się na nierównym
kamiennym podłożu i upadła, uderzając się w głowę. Leżała, nie mając sił, by się
podnieść, poranione dłonie piekły ją niemiłosiernie.
Rozżalona pomyślała sobie, że na górze w salonie siedzą sobie spokojnie okoliczni
chłopi z rodzinami, gdy ona tymczasem leży w ciemnej piwnicy...
Ale co to? Kroki podążały w ślad za nią. Powolne, niepewne...
Catharina całkiem straciła panowanie nad sobą. Rzuciła się do ucieczki, w mroku
badając wyciągniętymi ramionami przestrzeń wokół siebie. Tymczasem z otchłani
dochodziło ciężkie sapanie. Zatrzymała się na moment, po czym ruszyła w przeciwnym
kierunku. Nie słyszała już ani Malcolma, ani jego pomocników, pewnie dotarli do
schodów, przy których leżał bez ducha jeden z bandytów. Biegła jak oszalała, nie
zastanawiając się, czy w dobrą stronę. Nagle znów potknęła się o kamień i upadła.
Rękami wyczuła jakieś kraty, żelazną furtkę, czy coś w tym rodzaju. Ostrożnie chwyciła
za pręty i szarpnęła lekko. Poczuła opór, ta krata musiała być ogromna. Smuga
księżycowego światła przedarła się przez piwniczne okienka i rozjaśniła mrok. Za kratą
znajdowała się jakaś wnęka. Księżyc schował się za chmury i znowu zapanowały
egipskie ciemności. Ale Catharina zdążyła zauważyć za żelaznymi prętami
wyprostowaną postać kobiety, spoglądającej na nią z góry.
Krzyknęła, przerażona do utraty zmysłów. Oderwała dłonie od prętów i odwróciwszy się
na pięcie uciekła z tego miejsca. Wołała Malcolma. Nie wiedziała, ile razy potykała się i
przewracała, nie zwracała na nic uwagi. Wpadła na kogoś, kto tylko zaklął i usiłował ją
złapać, ale ona wyrwała się i biegła dalej, wciąż słysząc skrzypienie kraty. Gdzieś w
oddali w sąsiednim korytarzu ktoś wzywał pomocy. I wreszcie usłyszała głos Malcolma.
- Catharina! - wołał.
Z płaczem pobiegła ku niemu, ale wpadła znów na jakąś ścianę czy drzwi i
zrezygnowana osunęła się na ziemię, szlochając rozpaczliwie.
- Tutaj jest! - krzyknął ktoś i chwycił ją za ramiona. - Tu w środku!
- Puść mnie! Zostaw! - szlochała.
62
- Dobrze, już dobrze, Karin - usłyszała głos zarządcy. - To my, znalezliśmy cię, już nie
musisz się bać!
Ale oto dobiegł Malcolm i objął ją bezpiecznym ramieniem. Wtulił policzek w jej włosy,
chcąc ją pocieszyć. Kiedy uspokoiła się trochę, wymamrotała niewyraznie:
- Była tam, widziałam ją.
- Ją? Chyba ich! Przecież na dole skryło się kilku rabusiów.
- Jeden spadł ze schodów i mocno się poturbował.
- Jeden leżał zabity - liczył Malcolm. - Razem dwóch.
Kiwała głową, wtulona przez cały czas w jego ciepłą kurtkę, i usiłowała opanować płacz.
- Torstensson jest gdzieś blisko. Przed chwilą się z nim zderzyłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl