[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przychodni. Dziesięć minut pózniej klęczała już przy nieprzytomnej
dziewczynie i badała duży, zaczerwieniony obszar za uchem.
Najwyrazniej mimo zaleceń nie brała antybiotyku i zakażenie rozszerzyło
się, zaatakowało wyrostek sutkowaty, a możliwe, że nawet spowodowało
ropień mózgu. Tak czy owak, była rzeczywiście poważnie chora.
- Czy ona wyzdrowieje? - spytała przerażona pani Bailey.
- Mam taką nadzieję - odparła, nie wdając się w rozważania. - Może
przygotuje pani dla niej trochę rzeczy do szpitala? - To przynajmniej
zajmie ją na chwilę, pomyślała.
Zdążyła właśnie wprowadzić kaniulę do żyły na przedramieniu
dziewczyny, kiedy nadjechało pogotowie. Szybko napisała parę słów na
temat choroby, żeby obsługa karetki przekazała ją przy przyjmowaniu
pacjentki do szpitala.
- Co z nią? - spytała recepcjonistka, kiedy Sally wróciła do
przychodni.
- Co za głupia dziewczyna! Jest bardzo poważnie chora. W ubiegłym
tygodniu wyjęłam jej z ucha wrośnięty motylek od kolczyka i przepisałam
92
RS
antybiotyk oraz dokładnie wytłumaczyłam, jak i dlaczego ma go stosować,
a ona wkłada następny cholerny kolczyk i teraz wszędzie dookoła jest stan
zapalny. Podejrzewam, że ma ropień mózgu.
- Kto taki? - spytał przechodzący właśnie Martin Goody.
- Carol Bailey. Zlekceważyła zapalenie małżowiny usznej, powstałe
od noszenia tandetnych kolczyków.
- Nie, znowu? Sam leczył ją nie dalej niż parę miesięcy temu. Może
wreszcie teraz zrozumie... jeśli uda jej się z tego wyjść.
- Jeśli. No cóż, teraz jest w innych rękach. Martin gestem zaprosił ją
do swojego gabinetu.
- Słyszałem, że wczoraj zachowałaś się jak bohaterka.
- Każdy by to zrobił na moim miejscu - odparła, oblewając się
rumieńcem. - A w ogóle skąd o tym wiesz?
- Sam telefonował, żeby zapytać, jak się czujesz. Był bardzo
przejęty.
- Wzruszające - wyrwało jej się.
- Coś się między wami nie układa? - spytał Martin, przyglądając się
jej uważnie.
Po chwili wahania opowiedziała mu, w jaki sposób zachował się
Sam poprzedniego wieczoru.
- Głupio. Ale miłość zaślepia, wiesz o tym.
- Miłość? - Sally parsknęła ze złością. - W tym nie było żadnej
miłości. Był taki zły, że chyba chciał mnie zabić.
- Zazdrość to straszna rzecz. Uwierz mi, moja droga, już ja wiem, co
mówię. W końcu to zrujnowało moje małżeństwo.
- Myślałam, że Jane miała romans?
93
RS
- Bo popchnąłem ją do tego nieustanną zazdrością i podejrzliwością.
Nie wierzyłem, kiedy tłumaczyła mi, że z szefem łączy ją tylko przyjazń.
Naprawdę tak sądziła, zaś on pragnął, żeby przerodziło się to w coś
poważniejszego. Widziałem to dokładnie, ale do Jane nie trafiały żadne
tłumaczenia. On zachowywał się w sposób bardzo dyskretny,
powściągliwy, ale dla mnie było oczywiste, że ją kocha.
- Czy ona jest z nim szczęśliwa?
- Tak sądzę - odparł Martin, wzruszając ramionami.
- Nie mam zamiaru pytać jej o to. Przypuszczam, że wcale nie
chciałbym poznać prawdy. - Wstał, odpychając gwałtownie krzesło. -
Wybacz Samowi, że tak zareagował. Po prostu przestraszył się, że
mogłabyś od niego odejść i dlatego nie potrafił myśleć racjonalnie.
To na pewno, pomyślała. Jego wczorajsze zachowanie było
całkowicie irracjonalne. Szybko dopiła herbatę. Dochodziła piąta i pora
wieczornych przyjęć. Pacjenci już czekali w kolejce. Przyszło jej na myśl,
że może zamiana spokojnej pracy w domu na coś takiego wcale nie była
szczęśliwym posunięciem. Zaśmiała się sama do siebie.
Nie ma co - każdy kij ma dwa końce, wyzwolenie kobiet również.
Zaczynała rozumieć, dlaczego Sam często bywał tak zmęczony i
wyczerpany psychicznie, a także - pierwszy raz od lat - zobaczyła pewne
plusy swojego dotychczasowego życia.
Okazało się, że tęskni za rozmowami z przyjaciółkami, spotkaniami
pod szkołą, kiedy wspólnie czekały na dzieci. Brakowało jej ćwiczeń w
klubie - czuła się rozleniwiona i zwiotczała. Z drugiej strony powrót do
pracy okazał się czymś wspaniałym. Cieszyła się, mogąc pomagać
94
RS
ludziom i przynosić im ulgę. Czy te zajęcia muszą się nawzajem
wykluczać? Gdyby tylko był możliwy jakiś kompromis...
Sam stał pod bramą szkoły i czekał na dzieci. Spośród wszystkich
zajęć  domowych" tego nie znosił najbardziej - stać w tłumie kobiet, które
bez przerwy gdakały, zupełnie jak kury. Spoglądały na niego dziwnie, ale
żadna nie podeszła. Uznał to za przejaw dyskryminacji. Oczywiście, mógł
pierwszy nawiązać rozmowę, ale zawsze, kiedy się pojawiał, zapadała
chwilowa cisza. Stał więc tylko i czekał,mając nadzieję, że dzisiaj Ben nie
zgubi tenisówek i będą mogli zaraz wracać do domu.
Był zmęczony, w tym cały kłopot. Absolutnie zmordowany. W
spółdzielni  Czystość" przyjęto zamówienie dopiero na jutro, więc musiał
sam zacząć wielkie porządki. Na razie uporał się z salonem. Zawsze coś,
na początek. Molly pewnie podniosłaby raban, gdyby wiedziała, co po-
wyrzucał, ale teraz przynajmniej pokój wyglądał jak należy. Sally będzie
zadowolona, bo wszystko lśniło. Nawet zdjął zasłony i włożył do pralki.
Teraz są już w tej nowej suszarce i jeśli Bóg będzie łaskaw, nie zdarzy się
nowy pożar, a on zdąży je wyjąć przed powrotem Sally. Ależ się ucieszy.
- Sam, co się z nimi stało?
- Wyprałem je. Skąd mogłem wiedzieć, że się skurczą?
- Nie powinny. Zawsze nastawiam pranie na niską temperaturę,
potem suszę letnim powietrzem i wieszam, kiedy jeszcze są lekko
wilgotne. A co ty zrobiłeś?
- Były bardzo brudne - odparł, czerwieniąc się jak burak.
- No i co?
- No i wyprałem je w najwyższej temperaturze i suszyłem też w
gorącym.
95
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl