[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szary metal.
Czy wiesz ilu ludzi było na pokładzie? spytał nagle Demon. Kadłub
znieruchomiał.
Czy wiesz ilu?
Gapił się na głośniczek zamontowany nad ekranem. Na głębinie, obok
statku wypełnionego ciałami, których życie skończyło się tak nagle.
Chyba... Dwustu sześćdziesięciu. Tak mi się zdaje. Czekał, aż głośnik
przemówi. Chwila oczekiwania.
Na poziomie komór zameldował bezbarwny głos.
Ramiona robocze nie były w stanie przeciąć kadłuba.
Najpierw spróbował samą łodzią. Przyssawka zaciskowa trzymała
mocno. Ramię przecinaka obróciło się chowając ciężkie ostrza, a ukazując
w zamian głowicę świdra. Powierzchnia kadłuba wygięła się lekko, na
zmianę pchana i ciągnięta, ale wolnoobrotowy świder nie dał jej rady.
Przejął więc kontrolę od mózgu i spróbował sam, czując opór
w rękawicach sterujących. Zwider wolnoobrotowy nie mógł się przebić.
Spróbował nachylić go pod kątem i obrócić całe ramię. Udało mu się
zrobić stożkowate wgłębienie. Nacelował ostrzem na to wgłębienie
i popchnął. Nie przeszło. Nacisnął, na ile pozwalała hydraulika. Ostry
zgrzyt dobiegł do wnętrza kapsuły.
Ostry zgrzyt w tym przerażająco cichym morzu!
Cofnął świder. Popatrzył z bliska na kadłub. W środku wgłębienia
jasno błyszczał przetarty metal.
Czekał, aż cisza zacznie szeptać ostrzegawczo.
Tak nie można odezwał się spokojnie Demon. Zbyt wielkie
ryzyko.
Wypuścił powietrze z płuc.
Zmniejszył ciśnienie w przyssawce i cofnął ciężkie ramię poza pole
widzenia kamery.
Spróbujmy na pokrywie luku.
Nikłe westchnienia silników manewrujących. Szary kadłub zaczął
ślizgać się w dół, zarysowana płyta zniknęła z ekranu.
Potem światła zgasły i zapanowały zupełne ciemności.
Co?
Silniki szeptały, kapsuła wciskała go w oparcie fotela. Potem nastała
cisza, a głębokościomierz zaczął pokazywać wolno rosnące liczby.
Dokąd płyniemy? Co się dzieje?
Cicho bądz polecił mu syczący szept.
Aódz opadała bardzo powoli. Przez sobie tylko znaną wieczność
wyobrażał sobie wszystko, wszelkie możliwe ukradkiem podpływające
rakiety. Kapsuła wróciła do poziomu. Licznik głębokości znów wzrastał
bardzo niechętnie. Nie miał pojęcia, jaki był zasięg łodzi.
Wisieli lub poruszali się tuż nad dnem przez długie minuty. Wreszcie
zapaliły się światła.
Zmietankowożółte dno, czerwona ściana kadłuba. I zionąca czernią
jaskinia ze skierowanymi do wewnątrz zadziorami na brzegach. Jedno
z miejsc, w które trafiono rakietą.
Wyszła tędy.
Kto wyszedł?
Kałamarnica. Poznaję po związkach chemicznych w wodzie. Czuję
ją.
Kałamarnice tutaj? Tak głęboko? Nie żerują na takich głębokościach.
Ta tak.
Wpatrzył się w czarną dziurę oczekując jakichś silnych macek lub
jarzących się ślepiów.
Co ona tu robiła?
Może szukała padliny. Wrak śmierdzi trupami.
Dwustu sześćdziesięcioma trupami. Masa łatwego pożywienia dla tego,
kto go znalazł. I to pożywienia o przedłużonej trwałości. W wodzie
o temperaturze poniżej trzech stopni proces rozkładu był spowolniony.
Słyszał już o ciałach, które dało się rozpoznać po rocznym przebywaniu na
najgłębszych wodach i o konserwach, które dało się jeść po tym, jak
przeleżały dziesięć lat w tej zimnej i pozbawionej tlenu przepaści.
Niektóre dwuzastawkowe mięczaki rosły na głębokościach poniżej trzech
tysięcy metrów, miały dwieście pięćdziesiąt lat i nie więcej niż dwa i pół
centymetra długości.
Ale jeśli metabolizm jest tak spowolniony, to woda w żaden sposób nie
może śmierdzieć. Czyli Demon jest uczulony na śmierć.
Wpływamy oznajmił bezbarwny głos.
Zionąca dziura zaczęła się zbliżać i rosnąć w polu widzenia ekranu.
Języki podartego metalu przepłynęły obok, skąpane w świetle reflektorów
zastępujących Demonowi oczy. Aódz zaczęła wpływać do środka.
A ta kałamarnica. Może być niebezpieczna? Nie dla mnie.
Grodz wewnętrzna była podziurawiona, ale nie zerwana całkowicie.
Nożyce przecinaka rozdzieliły ją na boki niczym cienką blaszkę. Demon
przecisnął się do studni nad zablokowanymi drzwiami od strony dna
i popłynął w górę. Unosili się w zamkniętej przestrzeni, w hali otoczonej
warsztatami, przejściami i rzędami spiętego klamrami sprzętu. Jakaś
dziwna tajemniczość kryła się w tym pustym wnętrzu grobowca, który
rozświetlali reflektorami. A za drzwiami i schodniami czaiły się
umykające cienie.
Oczyszczenie dość dużego przejścia, przez które można by odholować
uruchomiony sprzęt, zajęło ponad dwie godziny cierpliwego cięcia
grubym ostrzem. Pracował nie myśląc o czasie, niepokoju i swoich lękach.
Wybierał pełzaki z wbudowanym własnym napędem, po czym wywlekali
je ostrożnie jeden za drugim na szeroką żółtą płaszczyznę obok statku.
Jeden był wyposażony w tak wielkie chwytaki, że nie mieścił się w tunelu
wyciętym w kadłubie. Przełączył się na lżejsze narzędzia prawostronne,
domontował mu masywne ramiona, a Demon odholował go na zewnątrz.
Unosząc się nad każdym z osobna, zakładał delikatne złączki z kodem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]