[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Umarłym nie okazywano czci nijakiej, nie odprowadzano ich do grobu z zapalonymi
pochodniami ani też nad nimi łez nie roniono. Wreszcie k'temu przyszło, że
równie o umarłych się troskano, co o zdechłe kozy. Jawnym się wówczas stało, że
powszechna niedola uczy nawet głupców cierpliwie poddawać się losowi, czego w
zwykłych czasach ludzie najmądrzejsi, małymi tylko przeciwieństwami nękani,
nauczyć się nie są w stanie. Gdy z powodu mnogości trupów na cmentarzach
poświęconej ziemi nie stało, tak iż nie lza już i myśleć było, aby każdy zmarły
miał swoją mogiłę, poczęto kopać głębokie jamy, w które trupy setkami jedne na
drugie rzucano na kształt towarów na okręcie. Zwłoki ledwie cienką warstwą ziemi
Strona 14
Dekameron - Giovanni Boccaccio
przysypywano, póki jama po brzegi się nie napełniła. Nie będę się zbytnio
szerzył nad szczegółami tej niedoli, co nasz gród dotknęła; powiem jeno, że
zaraza nie mniej rozszerzyła się po miejscowościach okolicznych. Nie wspominam o
zamkach, bowiem te do małych grodów podobieństwo mają, chcę natomiast powiedzieć
o wsiach, gdzie nieszczęśliwi kmiecie wraz z rodzinami, pozbawieni pomocy
medyków i jakiejkolwiek pieczy, marli na polach, drogach i w domach nie jak
ludzie, ale jak bydlęta. We wsiach nastąpiło to samo co i w miastach, a więc
obyczajów rozwiązłość i brak dbałości na obowiązki swoje i sprawy. Ludzie jakby
na śmierć każdego dnia czekali i dlatego też nie przykładali nijakiej pilności
do uprawy pól, do utrzymywania trzód i dobytku swego; przeciwnie całkiem,
starali się roztrwonić płody swej pracy. Doszło do tego, że woły, osły, owce,
kozy, świnie, kury, a także najwierniejszych przyjaciół człeka, psy, wyganiano z
obejścia, tak iż zwierzęta wałęsały się po polach, gdzie nie zżęte żyto
przepadało. Niektóre bydlęta, napasłszy się do syta na opuszczonych polach,
wieczorem bez pomocy pastucha, niby rozumne istoty do swych stajen i obór
powracały. Ale ostawmy już wsie okoliczne i do miasta powróćmy. Tutaj z srogiego
niebios wyroku, a także z przyczyny ludzkiego okrucieństwa, w czasie od marca do
czerwca więcej niż sto tysięcy osób życie straciło. Ginęli od strasznej zarazy,
a także z braku pieczy i pomocy, skąpionej im przez zdrowych, którymi trwoga
owładła. Dawniej nikt by może nie był pomyślał, że w Florencji można naliczyć
tylu żywych mieszkańców, ile w niej się pózniej okazało zmarłych. Ileż to
pięknych domów, wspaniałych pałaców, przedtem przez mnogie rodziny, przez
rycerzy i znamienite damy zamieszkałych, teraz pustką stanęło! Wymarli w nich
wszyscy, aż do ostatniego sługi! Ileż to świetnych rodów, nieprzejrzanych
bogactw i skarbów bez dziedziców ostało! Iluż dzielnych mężów, urodziwych kobiet
i młodzieńców, których by Eskulap, Gallen i Hipokrat za obraz kwitnącego
zdrowia, ani chybi, poczytali, rano jeszcze obiadowało w społeczności swych
przyjaciół i krewniaków, zasię nazajutrz już wieczerzało pospołu z swymi
zmarłymi przodkami. Ciężko mi jest na sercu, kiedy błądzę myślą pośród tej
okrutnej niedoli, dlatego też wszystko, co mogę, milczeniem pokryję. A owóż w
tym czasie, gdy gród nasz prawie całkiem opustoszał (słyszałem o tym pózniej od
człeka godnego wiary), zdarzyło się, że we wtorek rano, w starożytnym kościele
Santa Maria Novella siedem młodych kobiet się zeszło. Wysłuchały mszy w szatach
żałobnych, jakie przystały chwilom takim. Krom nich nikogo bez mała w kościele
nie było. Damy te więzami pokrewieństwa, przyjazni i sąsiedztwa zbliżone do
siebie były. %7ładna z nich jeszcze dwudziestego ósmego roku życia nie ukończyła,
najmłodsza zaś ledwie osiemnaście lat liczyła. Były to białogłowy szlachetnej
krwi, dobrych obyczajów, roztropne, skromne i wdzięczne. Nazwisk ich tutaj nie
wymienię, nie chcę bowiem, aby się w przyszłości wstydzić miały za rzeczy, które
opowiadały czy też słuchały ich. Obyczaje teraz sroższe nastały i nie lza już
zażywać uciech i rozrywek, które podówczas dozwolone były nie tylko osobom w ich
wieku, ale i starszym o wiele. Nie chciałbym także dać sposobności ludziom
zawistnym (gotowym oczernić najniewinniejszego!), aby swymi niesprawiedliwymi
posądzeniami mogli dobrą sławę tych białogłów splamić. Aby jednak omyłek
uniknąć, pragnę nazwać je imionami, stosownymi do ich natur. Pierwszą, latami
starszą, przezwiemy Pampineą, drugą - Fiammettą, trzecią - Filomeną, czwartą -
Emilią, piąta niechaj się zwie Laurettą, szósta Neifile, siódmą zasię, nie bez
przyczyny, Elizą zwać będziemy. Tych siedem niewiast, bez żadnego poprzedniego
ułożenia, zeszło się trafunkiem w kościele. Usiadły wkoło, wzdychały długo, a
pózniej, skończywszy modlitwy, jęły mówić dużo o tym, co się dzieje. Po niejakim
czasie, gdy wszystkie umilkły, Pampinea z takimi słowy do nich się obróciła: -
Drogie przyjaciółki! Wiecie równie dobrze jak ja, że nikomu tego naganiać nie
można, iż uczciwie praw swoich używa. Każdy, co na świat przyszedł, ma naturalne
prawo podtrzymywać i ochraniać życie swoje. Uznają to wszyscy tak dobrze, że
jeszcze nikomu, jeżeli w obronie własnej drugiego zabił, za występek tego nie
poczytano. Jeżeli zaś prawa, dla dobra ludzi ustanowione, takie rzeczy czynić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl