[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Beth, nie jestem bohaterem. Mogę tylko pomóc w
naprawie zlewu. Uważam, że jesteśmy przyjaciółmi, nawet
jeśli ty to widzisz inaczej.
Spojrzała na niego.
- Bohaterem? O czym ty mówisz?
- Takim - zawahał się - jak twój narzeczony. O nim
myślałaś przed chwilą, prawda?
Beth przyjrzała mu się bardzo uważnie. Niczego nie
rozumiał, ale nie mogła w końcu tego od niego oczekiwać.
Kochała Curta, wiecznego chłopca zajętego własnymi
sprawami. Może w miarę upływu czasu stałby się
odpowiedzialnym ojcem rodziny, nie wyobrażała sobie
jednak, że mógłby poświęcić własne marzenia dla dobra matki
i rodzeństwa.
- Nie myśl, że jesteś od niego gorszy - powiedziała cicho.
- Podejmowałeś w życiu decyzje, które wymagają ogromnej
odwagi. Chciałeś zostać inżynierem, prawda? Jednak po
śmierci ojca porzuciłeś studia, zacząłeś pracować, żeby pomóc
rodzinie.
- Cóż to przecież najbliżsi - wyjaśnił zdziwiony, że ktoś
mógłby postąpić inaczej.
- Wiem i mam nadzieję, że to doceniają.
- Raczej ciągle narzekają. Zupełnie jak ty.
Nie roześmiała się. Rozumiała więcej, niż sądził.
- Ciężko pozwolić im odejść? - spytała. - Dawniej ciągle
byłeś im potrzebny, a teraz są dorośli i chcą być samodzielni.
- Jeszcze nie są całkiem dorośli. Zachichotała.
- Kane, będzie z ciebie staroświecki ojciec, który nie
chce, żeby córka chodziła na randki przed trzydziestką, a syn
nie dostanie samochodu, dopóki nie zacznie pracować.
- Panno Cox, czyżby to były oświadczyny? Uśmiechnęła
się.
- No dobrze, skoro i tak jesteś cały mokry, możesz zająć
się zlewem.
Kane pogłaskał kciukiem jej wargi, a potem odwrócił się i
poszedł do kuchni. Lubił, gdy Beth tak z nim rozmawiała.
ROZDZIAA DZIEWITY
Dopiero w piątek Beth miała czas, żeby wszystko, co się
zdarzyło, przemyśleć. Spodziewała się. że koszmar
hydraulicznych przeróbek wystraszy Kane'a, on jednak zjawił
się w czwartek i siedział u niej przez cały dzień. Na następny
dzień planowali wypożyczyć łódkę od Carletonów, niestety,
zaledwie Kane przyjechał, zadzwonili do niego z biura z
prośbą o pilny przyjazd. Zdążył jeszcze przypomnieć Beth o
niedzielnym meczu i kolacji z rodziną na wypadek, gdyby
wcześniej nie mogli się zobaczyć.
Smoke spał spokojnie na jej kolanach, a Razzle buszował
w kuchni. Beth wypuszczała koty do ogródka tylko wtedy,
gdy mogła wyjść razem z nimi. Zwykle lubiła tam przebywać,
lecz dziś, bez Kane'a, jakoś nie miała na to ochoty. Rozległ się
dzwonek do drzwi, kot otworzył jedno oko i miauknął z
żalem, gdy przełożyła go na poduszkę.
- Przepraszam - powiedziała.
Poczuła przyspieszone bicie serca. To mógł być Kane.
Może sprawa nie była tak poważna i zdecydował się wrócić
do Crockett?
- Panno Cox, czy pani i pan O'Rourke pokłóciliście się? -
spytał reporter, podsuwając jej mikrofon. - Wrócił do Seattle
niespełna godzinę po przyjezdzie tutaj, prawda?
- Ja... nie, nie pokłóciliśmy się - odpowiedziała, cofając
się instynktownie przed błyskiem fleszów.
- Ostatnio przecież spędzaliście razem dużo czasu. Co się
nagle stało?
Zmarszczyła brwi.
- Dwaj jego pracownicy mieli wypadek samochodowy -
odpowiedziała pospiesznie. - Wrócił do Seattle, żeby spotkać
się z ich rodzinami i w miarę możliwości pomóc.
Niezbyt ich to interesowało. Ważny był wyłącznie romans.
- Czy już się oświadczył?
- Kiedy planujecie ślub?
Zadawali pytania, nie czekając na odpowiedz. Beth
mocniej przytrzymała drzwi.
- Jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi - oświadczyła. - To
wszystko.
Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ktoś z tyłu
pomachał zdjęciem, na którym całowała się z Kane'em.
- Co pani na to? Pan O'Rourke chyba chce czegoś więcej.
- To są osobiste sprawy. Nie mam nic do dodania. Starannie
zamknęła za sobą drzwi. Reporterzy dali jej się we znaki już
wtedy, gdy postanowiła nie uczestniczyć w wygranej randce,
nie spodziewała się jednak takiej histerii z powodu kilku
spotkań i pocałunków.
Nagle z kuchni dobiegł ją podejrzany hałas. To nie mógł
być Razzle. Ruszyła pospiesznie i ujrzała fotografa robiącego
zdjęcia kwiatom stojącym na stole.
- Co pan tu robi? - spytała rozzłoszczona.
- Pan O'Rourke je przyniósł, prawda?
- Wtargnął pan na teren prywatny - oświadczyła
lodowatym tonem. - To jest przestępstwo - dodała i sięgnęła
po telefon.
Połączyła się z policją, ale fotograf nie czekał. Dyżurny
policjant przyjął zgłoszenie i obiecał przysłać wóz patrolowy.
Beth od razu poczuła się razniej. Nagle dotarło do niej, że
fotograf nie zamknął drzwi, a Razzle gdzieś zniknął.
Przeszukała dom. Ani śladu. W ogródku też go nie było.
Krzyczała jego imię na całą okolicę, aż rozbolało ją gardło.
Bez rezultatu. Usiadła na schodku przy tylnych drzwiach,
próbując powstrzymać łzy. Zdążyła już pokochać tego
śmiesznego kociaka. Pocieszała się, że kiedy zgłodnieje, może
wróci, jednak nie było to wcale takie pewne. Wyraznie nie
miała w życiu szczęścia i nie najlepiej lokowała, uczucia.
Zadzwonił telefon. Dzwonił kilkakrotnie, nim wreszcie
wzięła się w garść.
- Słucham?
- Beth? Wszystko w porządku? Podobno miałaś kłopot z
reporterami? - pytał niecierpliwie Kane.
Stłumiła szloch. Nie chciała go martwić. I tak miał ciężki
dzień.
- Tak. W porządku.
- Poznaję po głosie, że jednak nie.
Po policzkach spłynęły jej dwie duże łzy.
- Nie znasz mnie na tyle, żebyś tak łatwo rozpoznał. Co z
tymi ludzmi, którzy zostali ranni?
- Obaj leżą na oddziale intensywnej terapii, ale rokowania
są dobre.
- Och, to dobrze.
Kane nadal był zaniepokojony. Beth wyraznie miała
zmieniony głos. Czyżby reporterzy aż tak bardzo
wyprowadzili ją z równowagi? Zdecydował, że nie dopuści,
by to się powtórzyło. Ludzie, którzy nachodzili jego rodzinę,
mieli potem poważne problemy.
- Powiedz co się naprawdę stało - poprosił. Usłyszał
szloch i aż poderwał się z krzesła.
- Razzle jakoś się wydostał z domu i nigdzie nie mogę go
znalezć.
- Natychmiast do ciebie przyjadę.
- Nie. Jesteś zmęczony i niewiele możesz zrobić -
powiedziała załamanym głosem.
- Poczekaj, kochanie. Zaraz będę.
Bez wahania zadzwonił po firmowy helikopter. Nim silnik
zdążył się rozgrzać, Kane zadzwonił jeszcze w kilka miejsc.
Był gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby tylko odnalezć kota.
Gdy Kane zadzwonił do drzwi Beth, odpowiedziała mu
cisza. Obszedł dom dookoła i znalazł ją siedzącą na schodku
pod tylnymi drzwiami. Usiadł obok.
- Jednak jesteś - powiedziała cicho, jakby nie wierzyła, że
naprawdę się zjawi. - Nie powinieneś. Miałeś bardzo męczący
dzień.
- To bez znaczenia - odpowiedział. Nie pytając o
pozwolenie, posadził ją sobie na kolanach. - Nie martw się,
kochanie. Znajdziemy go.
Westchnęła i objęła go rękami za szyję.
- Jest strasznie ciekawski. Pewnie wybiegł, gdy ten
fotograf wtargnął do kuchni.
Kane zesztywniał.
- Fotograf tu się dostał?
Był wściekły. Jego mogli śledzić, ale nie pozwoli
nachodzić Beth. Postanowił to omówić z szefem ochrony.
- Nic takiego już się nie powtórzy - zapewnił spokojnym
tonem.
- Myślisz, że Razzle znajdzie drogę do domu? Jest taki
mały, mieszka tu od niedawna, może nie pamiętać.
- Jestem pewien, że sobie poradzi - powiedział, gładząc
jej kark.
Beth powoli otworzyła oczy. Leżała we własnym łóżku, a
poranne słońce zaglądało przez szparę między zasłonami.
Nadal miała na sobie szorty i bawełnianą koszulkę. Smoke,
zwinięty w kłębek, opierał się o jej plecy. Powoli
przypominała sobie ostatni wieczór, nagle cicho otworzyły się
drzwi.
- Wiem, że nie lubisz rano wstawać, ale pomyślałem, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl