[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pobiegła do schodów, żeby natychmiast nie zawrócić.
- George!
Gdy usłyszała trzask drzwi, zaczęła cicho liczyć:
- ... pięć, sześć, siedem, osiem...
- Wagner! Ty bestio! To ręcznie szyte buty! Kosztowały trzysta dolarów!
Ale wilczur już pędził w dół po schodach. Po chwili wypadł do ogrodu, strasząc robotników.
23
Szlachetny Baron jest mężczyzną dumnym, śmiałym, pewnym każdego swojego kroku".
- Pierwsza część prawdziwych przygód Szlachetne-:3' go Barona, dobroczyńcy pięknych,
zdradzonych blondynek", spisanych przez Johna J. Bookmana, 1874.
Nie wracała.
Wyprowadzenie psa nie mogło tak długo trwać.
Adam doszedł do tego błyskotliwego wniosku po trzech kwadransach od chwili, kiedy George
zbiegła po schodach, jakby uciekała przed szaleńcem. Prawdę mówiąc, tak właśnie się zachowywał.
Wołał za nią. Wrzeszczał na przeklętego psa. Stojąc w drzwiach sypialni o szóstej rano, ryczał tak, że
obudziłby umarłego. W dodatku zupełnie nagi. Dobry Boże! Nic dziwnego, że się nie zjawiła. On by
nie wrócił na jej miejscu.
- Adam?
McKendrick podniósł wzrok i zobaczył w progu O'Briena.
- Pukałem, ale nie odpowiadałeś.
- Przepraszam. Nie słyszałem. Murphy się roześmiał.
- To zrozumiałe. - Postawił tacę w nogach łóżka. -
Chyba masz dużo na głowie. Przyniosłem ci świeżej kawy-
- Dzięki.
McKendrick podał mu pustą filiżankę, a przyjaciel ją napełnił.
- Masz kłopot, chłopcze. - Nie tracąc czasu, O'Brien przeszedł do sedna: - Ona jest tym kłopotem.
- Tak, wiem - mruknął Adam.
- Ta druga byłaby dla ciebie lepsza - ciągnął Murphy. - I jest bardziej w twoim typie. Zawsze
mówiłeś, że szukasz takiej kobiety.
McKendrick zacisnął powieki, po chwili je otworzył i rozejrzał się po pokoju, jakby miał nadzieję, że
ujrzy go cudownie zmienionym. Zaśmiał się lekceważąco.
- Chryste! Nie mówisz mi niczego nowego. Nie ma wątpliwości, że Brenna byłaby dla mnie o wiele
lepsza niż George. Pod każdym względem. Mniej gadatliwa, mniej uparta, mniej skomplikowana.
Wszystko bym dał, żeby móc wziąć ją do łóżka i pozbyć się tego dręczącego pragnienia! Co ja bym dał,
żeby uwolnić się od... - Zawiesił głos i spojrzał na drzwi. - Słyszałeś?
O'Brien potrząsnął głową. Adam wzruszył ramionami.
- Pewnie mi się wydawało.
Murphy podszedł do drzwi. Były uchylone. Pchnął je, ale nie doczekał się charakterystycznego
szczęknięcia zamka. W szparze tkwił kawałek czarnej satyny. O'Brien wyciągnął materiał i zamknął
drzwi do końca.
- Ta mała Brenna wydaje się łagodna.
- Tak - zgodził się Adam.
- Jest drobna, kobieca, ma krągłości we właściwych miejscach. Każdy mężczyzna byłby
zadowolony, trzymając ją w ramionach.
- Nie mogę się spierać z tą oceną.
- Dużo bardziej nadawałaby się na żonę niż Amazonka.
- Gdybym szukał żony, byłaby właściwym typem kobiety...
O'Brien zagwizdał cicho, żeby zagłuszyć stłumiony okrzyk i kroki pospiesznie oddalające się
korytarzem.
- Ale ja nie śnię o Brennie. Nie zapominam przy niej o zasadach moralnych. Nie mam trudności z
trzymaniem rąk przy sobie. - Adam wstał z fotela i podszedł do okna. - I nie robię z siebie głupca z jej
powodu.
- Właśnie - przyznał Murphy skwapliwie.
- Pamiętasz, żebym kiedyś zapomniał się ubrać, wybiegając za kobietą?
O'Brien potrząsnął głową.
- Nie. - Po prawdzie, nigdy nie widział, żeby przyjaciel gonił za kobietą. Jakąkolwiek W dodatku
nagi. Co najwyżej proponował im pomoc albo się z nimi żegnał. - Ale cieszę się, że naprawiłeś błąd.
McKendrick był już ogolony i ubrany, ale bez butów.
- Tyle przynajmniej mogłem zrobić po przedstawieniu, które dziś rano dałem. Jezu, Józefie,
Maryjo! Chyba postradałem rozum.
- Jedynie rozsądek - pocieszył go O'Brien. - I jeśli to poprawi ci samopoczucie, wiedz, że tylko
Georgiana i ja byliśmy świadkami przedstawienia, choć inni mogli słyszeć krzyki.
- Nie czuję się lepiej, ale dzięki. Adam wrócił do stolika.
- Cóż, widywałem w życiu gorsze rzeczy - stwierdził Murphy swoim najlepszym irlandzkim
akcentem.
- Tak, ale czy ona również? Przyjaciel się uśmiechnął.
- Miała trochę inny widok niż ja. I zaryzykuję domysł, że zrobiłeś na niej większe wrażenie.
- Tak. Wystarczające, żeby przyprawić młodą dziewicę o koszmary.
- Albo podsycić ciekawość.
Adam dokończył kawę i odstawił filiżankę.
- Jak widzisz, nie wróciła.
- Pewnie ma więcej rozsądku niż ty. - Murphy zaczął sprzątać pokój. - Podobno pies zjadł ci buty.
- Przeżuł czubek jednego - potwierdził McKendrick. O'Brien z bliska obejrzał szkody.
- Tylko tyle?
Adam popatrzył na niego zmieszany.
- Obawiam się, że straciłem panowanie nad sobą.
- To mało powiedziane. Zwłaszcza że odrobina czarnej pasty zamaskuje ślady zębów.
- Czego używasz do impregnacji?
- Niczego. Płacę jednemu ze stajennych, żeby czyścił twoje i moje buty.
- A on czego używa?
O'Brien schylił się po nieuszkodzony but i powąchał skórę.
- Pachnie olejem piżmowym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]