[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Po co? %7łeby miała jeszcze jeden powód do zmartwienia? %7łeby spędziła
bezsenną noc, myśląc, jak bardzo Mark niepokoi się o nią i dziecko?
A ty się martw, że twoja żona się martwi, dodała po cichu. Pokiwał głową
ze zrozumieniem.
- Bierzmy się zatem do pracy. Najpierw samolot - zawyrokował, po czym
ujął ją za rękę i wyszli z jaskini, zanurzając się w strugach deszczu.
Samolot stał wprawdzie w tym samym miejscu, gdzie go zostawiła, ale
okazał się niedostępny. Przykrywały go całe, wyrwane z korzeniami drzewa i
krzaki oraz przeróżne dziwne rzeczy - wskazujące, że wcale tak bardzo nie
- 72 -
S
R
oddalili się od cywilizacji. Pracowali metodycznie, wspólnie odciągając po-
walone pnie, połamane gałęzie, krzaki i inne naniesione przez huragan śmieci,
aż oczyścili niewielką przestrzeń wokół samolotu i mogli wreszcie dostać się do
środka.
Jack odciągał mniejsze gałęzie na jedną stronę pasa startowego, Gaby
natomiast nadawała kolejny komunikat, powtarzając go wielokrotnie tak jak
poprzedniego wieczoru. W końcu, zachrypnięta, zrezygnowała.
- Oczyściłem kawałek pasa i ułożyłem z gałęzi informację dla
poszukujących nas pilotów - powiedział, gdy wynurzyła się z kokpitu.
- Przy tej pogodzie ląduje się pod wiatr - wyjaśniła - a więc powinniśmy
zacząć oczyszczanie pasa od tego końca.
Wskazała ręką kierunek, zastanawiając się przy tym, czy unieruchomiona
awionetka pozostawia dość miejsca dla drugiej maszyny. Samolot lądujący pod
wiatr momentalnie zaryje się w błocie, jeżeli choć trochę zboczy z betonowego
pasa. Czy wystarczy miejsca?
Muszę to zmierzyć krokami. Wtedy dopiero będę pewna, odpowiedziała
sama sobie. Zacznę od tego końca, zdecydowała. Lekki samolot może
podchodzić do lądowania tylko z tej strony.
Schyliła się i zaczęła oczyszczać pas startowy, przenosząc splątane
gałęzie na jedną stronę. Jack poszedł w jej ślady i chociaż pracowali w
milczeniu, cały czas czuła jego obecność, a świadomość, że pracują razem,
dodawała jej sił.
- Jak daleko, według ciebie, jest stąd do samolotu? - spytała, gdy
przysiedli na chwilę pod osłoną sterty śmieci.
Kiedy odwrócił się do niej, zobaczyła w jego oczach błysk niepokoju.
Wyciągnął rękę i odgarnął mokre pasmo włosów z jej twarzy.
Czy jest taka brudna i ubłocona jak on? Zdobyła się na uśmiech, usiłując
wyglądać na mniej zmęczoną.
- 73 -
S
R
- Och, Gaby! - westchnął, ocierając jej twarz ze spływających kropli
wody.
Wokół nich dalej szalał wiatr i deszcz, ale ich skromna kryjówka przez
chwilę wydała się im bezpiecznym, przytulnym schronieniem.
Gaby przytuliła jego dłoń do swojego policzka. Delektowała się jej
cudownym ciepłem i dziwiła, skąd się ono bierze, skoro zimny deszcz
przemoczył ich do suchej nitki.
- Muszę zmierzyć tę odległość - zdecydowała w końcu. Zmusiła się, by
wstać, ponieważ czuła, że w przeciwnym razie jej ciało zapragnie położyć się
obok niego. - Muszę wysłać kolejny komunikat. To będzie najważniejsza
informacja dla ratowników.
Wstał również, nie spuszczając z niej wzroku. Widziała, że Jack czegoś
nie rozumie.
- Zostań tu i odpocznij, ja mogę to zrobić - rzucił i ściągnął brwi, co
sprawiło, że Gaby o mało się nie rozpłakała.
- Nie, nie. Muszę sprawdzić radio.
Jej słowa utonęły w szumie wiatru. Jack był już w drodze do samolotu.
Pobiegła za nim, ale szedł tak szybko, że nie mogła nadążyć. Jego sylwetka
ginęła w strugach deszczu. Ogarnęło ją niespokojne przeczucie, że coś traci.
Musi zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby się uratować! Chcę być
uratowana, powtarzała sobie, przedzierając się przez strugi deszczu. Jednak
gdzieś w głębi czuła, że coś, co jeszcze się nie zaczęło, może zakończyć się z
chwilą, gdy nadejdzie pomoc.
Gdy podchodziła do cessny, łzy - łzy zmęczenia, uznała natychmiast -
spływały po jej twarzy wraz z kroplami deszczu.
Usłyszała terkot helikoptera na długo przedtem, zanim go zobaczyła.
Zaskoczona patrzyła na potężną, niezgrabną maszynę w barwach ochronnych,
prawie niewidoczną w taką pogodę.
- 74 -
S
R
Jack wyskoczył zza samolotu, porwał ją w ramiona i schylając się, osłonił
przed następnym huraganem, tym razem sprowokowanym przez człowieka.
- Gaby Forsythe?
Wysoki mężczyzna w mundurze polowym wyskoczył z helikoptera,
pochylił się i usiłował przekrzyczeć huk silników.
Gaby kiwnęła głową, ale jeszcze mocniej wtuliła się w objęcia Jacka. Byli
razem tak krótko. To powinno trwać wiecznie, mówiło jej serce. Przeznaczenie
jednak zadecydowało inaczej i wkrótce go straci.
- Nazywam się Brian Ward. Wszyscy w porządku? - zapytał, podchodząc
bliżej.
Jack wyciągnął dłoń na powitanie i przedstawił się z właściwą sobie,
sztywną uprzejmością, po czym zaczął opisywać sytuację.
- W jaskini znalezionej przez panią Forsythe mamy pacjenta z licznymi
oparzeniami i problemami z sercem, a także dziecko, które wiezliśmy do miasta
na zabieg. Czy macie nosze i nieprzemakalne okrycia? Musimy okryć chorego i
matkę z dzieckiem.
Jack przejął dowodzenie, zorientowała się Gaby, siadając z powrotem na
ziemi.
- Mamy to wszystko, ale może najpierw zabierzemy panią w jakieś suche
miejsce? - zasugerował Brian Ward, podchodząc do trzęsącej się Gaby. -
Wygląda, jakby była na ostatnich nogach.
- Odreagowuje napięcie - wyjaśnił Jack, uprzedzając jego ruch i
pomagając Gaby podnieść się z miejsca. - I wyczerpanie. To dzięki niej udało
nam się przeżyć.
Posłał jej uśmiech, ale odwróciła głowę. Nie chciała jego wdzięczności.
- Pani ojciec twierdził, że będziecie właśnie tutaj - powiedział Brian, gdy
szli w kierunku helikoptera, z którego wyskakiwali kolejni ratownicy. - To on
zaalarmował wszelkie możliwe władze w tej części Australii. Upierał się, że coś
- 75 -
S
R
się musiało wydarzyć i że skoro przy tej pogodzie nie mogliście wrócić do Olga
Creek, to jedyne lądowisko jest tutaj.
- Nikt nie odebrał moich komunikatów? - spytała Gaby. Gdy dotarły do
niej słowa mężczyzny, zapomniała o zmęczeniu.
- Nie - odparł, podprowadzając ich do drzwiczek helikoptera. - Cyklon
skręcił na południowy wschód i uderzył w wybrzeże dwadzieścia kilometrów na
północ od Derby. Czwarty stopień zagrożenia. Część budynków została uszko-
dzona. Maszty radiowe na pewno ucierpiały pierwsze.
- Gdyby to cholerne radio działało, to mimo wszystko ktoś powinien je
usłyszeć - złościła się Gaby.
Dobrze było rozładować chociaż część wewnętrznego napięcia, zwłaszcza
że mogła swój gniew skierować na martwy przedmiot.
- Już dobrze, uspokój się, jesteśmy uratowani - szepnął łagodnie Jack,
obejmując ją trochę mocniej.
On nie rozumie, dlaczego jestem roztrzęsiona, pomyślała ze smutkiem,
kuląc się w jego ramionach. Czy jest aż tak niewrażliwy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]