[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mila przyniosła z salonu fryzjerskiego swojej mamy.
- Wczoraj świetnie poszło! - powiedziała zadowolona Kati.
- Miała powód do radości. Widać trafiła na faceta swoich marzeń. A na dodatek sama jej go
bezinteresownie załtwiłam.
- Jak się nazywa ten szczęśliwy człowiek, który ma prawo cię ze sobą ciągać? - spytałam z
delikatną nutą zazdrości w głosie.
- Timo - powiedziała po prostu i zabrzmiało to tak, jakby w jej głosie drżały cymbały i harfy.
Jasne, nasza droga przyjaciółka bujała w obłokach. Na razie mogłyśmy ją sobie darować.
Musiałyśmy nawet. Ledwo wypiła filiżankę herbaty, a juz zaczęła się żegnać.
- Wybieramy się jeszcze do kina - powiedziała na swoje usprawiedliwienie. - Nie jesteście na
mnie złe, no nie?
Pewnie, że byłyśmy złe, ale z drugiej strony nie mogłyśmy przeszkadzać jej życiowemu
szczęściu.
- Ależ nie - powiedziałyśmy dlatego jednocześnie - dobrej zabawy!
Kiedy już sobie poszła, spojrzałyśmy na siebie przygnębione.
- Ci faceci przynoszą nam same kłopoty. Już pierwszy zaczyna rujnować naszą przyjazń! -
Byłam wściekła.
- Nie pozwolimy jej popsuć - powiedziała Mile zdecydowanym głosem.
Jednak jakoś nie opszczało mnie wrażenie, że mamy przed sobą trudny egazmin.
- No, a jak tobie poszło? Co porabia Blizniak Tygrys, który umie gotować? - spytałam.
- Możesz o nim zapomnieć - powiedziała Mila. - On nie tylko lubi gotować, ale też jeść. i to
bez przerwy. Jeśli z nim zostanę, za kilka tygodni będę jak kulka. Nieee, jest dla mnie za milutki.
Podobają mi się raczej wysportowani faceci.
Spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Na kogo się zdecydowałaś? Na Marka, czy na Tobiasa?
Jak miałam jej wyjaśnić, że żaden z nich mnie nie pociąga, ale za to dwóch zupełnie obcych
chłopców naraz wywołało moje zainteresowanie?
W końcu jednak jej to wyznałam, a ona od razu zaczęła się zastanawiać, jak mogłabym
najlepiej poderwać tego gościa z autobusu.
Przestała kartkować czasopismo i podstawiła mi je pod nos.
- Zobacz, tu jest coś dla ciebie.
Przeczytałam tytuł. Było tam napisane: Podrywanie lub spławianie, a pod spodem znajdowała
się cała masa porad, jak zdobyć wymarzonego faceta.
Natychmiast rozpoczęłyśmy testowanie propozycji, przejmując odpowiednie role.
- No to ja jestem teraz tym facetem z autobusu - powiedziala Mila - a ty mnie podrywasz.
Dalej, zaczynaj!
Gapiłam się w czasopismo i szukałam wskazówki w rubryce Dowcipne podrywanie.
Podeszłam prosto do Mili.
- Masz pip na nosie - powiedziałam.
- Cooo?
- Pip - powtórzyłam, nacisnęłam palcem wskazującym jej nos i powiedziałam: - Pip!
Potrzebowłayśmy trochę czasu, żeby odpocząć po ataku śmiechu.
- A nie sądzisz, że facet wezmie mnie za wariatkę? - spytałam zasapana.
- Chyba tak - chichotała Mila z właściwą sobie otwartością.
Co też te redaktorki sobie myślą! Również innych wskazówek nie wypróbowano w praktyce.
Już podczas samego wypowiadania tych tekstów skręcało człowieka ze śmiechu.
- Czyż nie wyglądalibyśmy uroczo jako para marcepanowych figurek na weselnym torcie? -
przeczytałam na głos, a Mila nie mogła uwierzyć, że ten tekst nie pochodzi z kategorii
"spławianie", tylko "dowcipne podrywanie".
- No to dużo mi nie pomoże - powiedziałam w końcu. - Prawdopodobnie i tak już nie zobaczę
tego chłopaka. Takie fantastyczne zjawisko mogło się tylko raz pojawić w naszym autobusie!
- Zostaje jeszcze pytanie, kim jest ten anonimowy wielbiciel telefoniczny - powidziała Mila.
- W pierwszej chwili pomyślałam o Marku - przyznałam się. - Głos też brzmiał podobnie. Ale
jakoś on mi nie pasuje do tej sprawy.
- Dlaczego? - zapytała Mila. - W gruncie rzeczy niczego o nim nie wiemy. A może pod
przykrywką macho kryje się wrżliwa dusza.
W mordę jeża, w tym momencie przyszedł mi do głowy tylko tekst Goethego: Dusza
człowieka jest jak woda...
Mila zaczeła chichotać.
- W wypadku niektórych facetów raczej jak piwo!
- No, tak jak mówi pani Kempinski "niespokrewniona z dynastią hotelarzy"!
Mila ułożyła wiersz:
Jest jak piwo Marka dusza,
Więc jak zwierzę ku nam rusza,
Niczym byk się nagle zrywa,
Wystarczy mu skrzynka piwa...
Czerwona płachta już zbywa...
Wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
Zadowolona napiłam się herbaty i zagryzłam paluszkiem.
- Ten gość z autobusu bardziej by mi się podobał - powiedziałam ostrożnie. - Jak jeszcze raz
do niego wsiądzie, będę go w każdym razie miała na oku. A jeśli chodzi o anonimowego
wielbiciela, kto wie, czy się jeszcze kiedyś odezwie.
ON jednak się odezwał. I to jak! W ciągu kilku dni stał się moim wiernym towarzyszem.
Powiedzmy, takim dżinem komórkowym. Manifestował swoją obecność w dziwacznych
miejscach, o nienormalnych porach, w niemożliwych sytuacjach, poprzez najdziwniejsze
wyznania miłosne, jakie kiedykolwiek dziewczyna otrzymała przez komórkę.
Zaczęło się od telefonu póznym wieczorem. Uwolniłam się z góry poduszek i złapałam za
komórkę.
- Tak? - odezwałam się wyczekująco.
Ale z komórki rozbrzmiewała tylko cicha muzyka. Z trudem zrozumiałam niektóre słowa, bo
tekst był znowu po angielsku. Good night, good night... sleep well, and when you dream, dream
of me tonight...
Muzyka cichła powoli, a potem odezwał się głos:
- Zpij słodko, lovely.
Zanim mogłam cokolwiek odpowiedzieć, połączenie zostało zakończone. Oczywiście i tym
razem postarał się, żeby numer nie został zidentyfikowany.
Następne wieczorne rozmoey przebiegały według tego samego schematu: piosenka o miłości
jako kołysanka, a potem krótkie pozdrowienia na dobranoc.
W sumie, raczej miły sposób podrywania, ale w pewien sposób denerwujący, ponieważ
przebiegał tak jednostronnie! Uważałam, że to słodkie, ale ja też z chęcią powiedziałabym MU
parę czułych słów. Takie odkładanie słuchawki to była po prostu bezczelność!
Pewnej soboty zrobiło się pózno i byliśmy jeszcze całą rodziną w restauracji Steakhouse.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]