[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wewnętrzne mówiąc mu, że nie miał organów na użycie świata.
Wszystkie pięć zmysłów jego niewprawnych, nie wyuczonych, stępiałych maceracją,
wyrywały się bezsilnie, podrażnione, jak paralityk do skoków. Smutny to był stan i smutne myśli i
żale przeszłości.
Widział kobiety-anioły, do których się nigdy nie zbliżył; a czuł on, że one nie mogły go
kochać. Bo miłość nie jest nigdy tak bezinteresowną na świecie naszym, aby dając wszystko nic nie
brała. On zaś cóż jej mógł dać? Ciało bez wdzięku serce bez siły i ognia zagasłe oczy, żądze
wielkie, ale nie usprawiedliwione młodością i bez tłumaczów. Widział nieraz kobietę-anioła, na
którą patrząc duma się o niebie, a czuł, że nie mógł ulecieć z nią do nieba, które mu przypominała,
jedną nogą do piekieł już będąc przykuty. Widział kobietę-rozkosz, z usty stworzonymi do
pocałunku, z lubieżną piersią, z pałającym wzrokiem. Lecz i ta mogłaż być dla niego? Cóż dla niej
mógł znaczyć chudy, bezsilny, zużyty nad księgami mędrzec? chyba gorzką na poranek
zgryzotę. Zgryzoty i miłość, gdy się raz spotkają, miłość musi uciekać prędko.
Widział młodziuchne dziewczęta, których wejrzenie wzbudza myśli o raju niewinności i
miłości pierwszej. Lecz gdzież był węzeł współczucia między nim a nimi? Widział dojrzałe
dziewice, co śmiało w świat patrzą, bo czują, że mu są potrzebne, konieczne jak chleb, lecz ich
nadzieje z jego zimną mądrością nie umiały się pogodzić.
Widział jeszcze te dziwne zjawiska kobiety, wpółuwiędłe już na łodydze, w tym wieku,
który młodość zamyka, a jeszcze nie zaczyna starości; widział je okiem żądzy, bo ma swój powab
także tych lat kobieta; ale kobieta taka nie wybierze wywiędłego nad księgami, łysego i uczonego
do pary; jej potrzeba jak Dawidowi odświeżyć się, odżywić tchnieniem młodym, przypominającym
jej lata, o których z rozpaczy myśleć nie śmie i nie może.
Widział Twardowski szczęście bogaczy, ów przepych, wytwory, owo życie sybarytów i
neronowskiego Rzymu, życie w miękkości, w rozkoszy, w poszukiwaniu przyjemnostek i
wszelkiego rodzaju wygód, widział te pieszczoty ciała, chciał był użyć ich; lecz zmysły jego nie
były przygotowane do takiego szczęścia, do którego z kolebki losy kołyszą człowieka lub umyślnie
na to go stwarzają.
Widział zastawne wytwornymi jadły i napojami stoły, lecz chociaż czuł rozkosz
podniebienia, łechtanego i zaspokajanego w myśli, choć pojmował to bardzo, on co dotąd jadł
tylko, aby żyć, czuł, że nie potrafi w całej rozciągłości nauczyć się użycia tej rozkoszy.
Tak przechodziły mu przed oczyma wszystkie świata rozkosze kolejno, a każda mijając go
plwała mu w twarz i wołała:
Idz, stary i zużyty człowiecze, nakryj się dziurawym płaszczem dumnej twojej nauki i żyj
z mólami twoich książek; jesteś za stary.
Tak powoli przekonał się Twardowski, że opuścił chwilę dogodną użycia świata, że prawda
była przy diable, a przy nim ostał żal tylko; przekonał się, że trzeba było młodych zmysłów i serca i
nie zużytych w ciągłej walce sił, aby się nasycać; przekonał się, że gdy połowa jedna upajała się,
druga konać musiała z próżnego pragnienia. On należał do tej drugiej połowy.
Smutny, ze spuszczoną głową, poglądał i myślał.
Nie ma już nic dla mnie? Nicże mi nie pozostało? Nie maszli sposobu, ratunku? Dałem
duszę diabłu za szczęście, alem się omylił w wyborze szczęścia obłąkała mnie nauka.
Pozostanęż tak nie zaspokojony po użyciu świata ciałem, jakem pozostał używszy go i zbadawszy
myślą? Wielkie pytanie! %7łycie byłożby tylko gorzkim żartem z nas biednych???
Pierwszy to raz Twardowski schodził do takich myśli i czuł się upokorzony, a naówczas
jakby mimowolnie przyszły mu do głowy chwile wiary i młodości, daleko już za nim siniejące w
oddaleniu, przyszło mu na myśl życie jego niewinne, słodkie, ucznia i dziecięcia, mimo woli uczuł,
że to tylko była chwila szczęścia, bo to był wiek nadziei.
Więc nic tu nie ma, tylko nadzieja wszystkiego? myślał. Nadzieja, i najmądrzejszy,
kto robi sobie nadzieję, a nimi żyć umie, nie tykając i nie pragnąc rzeczywistości wreszcie mam
i ja nadzieję jeszcze, nadzieje użycia świata; będą nią żył czekając lepszego.
ROZDZIAA II JAKO TWARDOWSKI KOCHAA I PO%7łDAA
SWOJEJ MAODOZCI
Jeden z wielce uczonych profesorów, medyków Akademii, będąc przypadkiem żonaty, miał
śliczną córkę, może także przypadkiem. Imię jej było Hanna, twarz jej anielska! Wyobrazcie sobie
blade oblicze jakby anioła na obrazie, złote włosy, wejrzenie omdlałe czarnego przy tym oka,
wejrzenie, które każe myśleć o niebie. Na ustach dziewczyny panował figlarny uśmiech młodości,
co nie zna jutra, we wszystko wierzy, w siebie, w szczęście, w ludzi, w cnotę, nie rozumie egoizmu,
pojmuje poświęcenie i przeczuwa już cenę jego w życiu.
Taka to była Hanna, którą Twardowski wybrał za kochankę. Głupi starzec, myślał, że się z
nią zgodzić potrafi, że on ją a ona jego pojmie, kiedy ich rozgradzał cały świat różnicy, całe morze
rozdziału, całe wieki.
Piękna Hanna, co tak mocno czuła serce w sobie, gdy ją spotkał młodzieniec, gdy z dala
spojrzał na nią rumieniąc się i mówił do niej wymownym językiem młodości oczyma: ja cię
kocham; piękna Hanna odskoczyła zdziwiona, gdy się mędrzec zbliżył do niej, woniejący
zbutwiałymi księgami, przesiąkły nauką, dumny sławą, zimny, mądry, suchy, blady i
pomarszczony. Myślała jednak, że to był przypadek. Lecz gdy raz i drugi, i trzeci zbliżył się do niej,
gdy już wątpić nie mogła, lękać się zaczęła i myślała:
Toż to mój przeznaczony?
Bo wiadome przysłowie naszego ludu że Bóg dziewce męża, chłopcu żonę przeznacza
a obojgu śmierć i prawda!
Nie zrażał się oziębłością Hanny mędrzec, choć mu było smutno, że ta miłość, którą mógł
lada gaszek obudzić, spała w sercu dziewczyny na widok jego. Naówczas dopiero postrzegł, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]