[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kobietę jak istoty całkiem pod względem fizycznym odmiennie ukształtowane. A
dlaczego? %7łeby właśnie w miłosnych zmaganiach pasowały do siebie i uzupełniały się.
Stosunek miłosny mieści się w boskim planie, nie jest, jak chciał tego ojciec Leon,
wymysłem szatana. Gdyby tak było, czułaby w tej chwili lęk i obrzydzenie, a nie
radość, która przepełniała jej serce.
Powoli uspokajała się i nabierała otuchy. Azy wyschły, dał o sobie znać głód.
Zapewne Agravar również obudzi się głodny, pomyślała i wyślizgnęła się spod jego
ramienia.
Najpierw jednak obejrzała ranę. Goiła się pięknie.
Agravar niczego nie zepsuł, kochając się z nią. Nałożyła więc suknię i poszła
zobaczyć, co zostało zjedzenia, które zdobyła kradzieżą.
- Co to ma znaczyć? - dobiegł ją z tyłu męski głos. Tak ci pilno uciekać ode
mnie, gdy dostałaś to, co chciałaś? Nie powiem, by to było miłe przebudzenie.
Odwróciła się z ręką na biodrze. Z całej jej postawy biła zuchwałość.
- Nie ma mnie przy moim ukochanym, bo zgaduję jego życzenia. Gdy jedno
pragnienie zostało zaspokojone, należy sądzić, że pojawią się inne. Właśnie chcę
zadbać o twój pusty żołądek.
Uniósł górną połową ciała i wsparł się na łokciu.
- A niby skąd wiesz, moja ty mądralińska, że tamto pragnienie zostało
zaspokojone?
Twarz Rosamund wyrażała w tej chwili pełne zaskoczenie.
- A nie zostało?
Wyciągnął ku niej rękę, ona zaś nie zamierzała się ociągać. Uczyniła jednak
tylko jeden krok, gdyż zatrzymał ją w miejscu tętent konia.
Zdrętwiała. Davey? Lucien? Nie wiedziała już, który z nich oznaczał dla niej
wybawienie, który zaś potępienie.
137
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Agravar zerwał się z legowiska. Gwałtowny ruch wywołał ból w boku, lecz on
tylko syknął i skrzywił się. Należało działać, a nie roztkliwiać nad sobą.
- Rosamund, pomóż mi.
Była oszołomiona, zareagowała jednak natychmiast. Pozbierała z ziemi części
jego ubrania, po czym mu je wręczyła. Zaczął od wciągania spodni, co z powodu rany
wcale nie było łatwe. Uporawszy się ze spodniami, wdział kubrak i poprosił Rosamund
o miecz. Podała mu ciężką broń. Jak ciężką, okazało się, gdy zamachnął się do prób-
nego cięcia. Nagle miecz wypadł mu z dłoni, a ręka zwisła bezwładnie. Rana goiła się,
ale skutkiem upływu krwi bardzo opadł z sił.
Gdy miecz, podniesiony przez Rosamund, ponownie znalazł się w jego dłoni,
Agravar stanął w rozkroku i czekał na pojawienie się przybysza.
Na widok jezdzca, który zeskoczył z konia przed wejściem do świątyni,
Rosamund wydała westchnienie ulgi.
- Davey! - wykrzyknęła, lecz kiedy chciała wybiec zza pleców Agravara, ten
chwycił ją za ramię i przykazał wracać na miejsce. Jego głos był surowy, a mina grozna
W niczym już nie przypominał kochanka, z którym dzieliła rozkoszne chwile.
Davey się zbliżył. Agravar podniósł miecz. Przez dłuższą chwilę mierzyli się
oczyma. Pierwszy odezwał się Davey:
- Przybyłem po Rosamund. Nie mam wobec ciebie żadnych złych zamiarów.
Chodzi tylko o to, żebyś nie czynił przeszkód. Rosamund, łódz przypłynęła. Zgodzili
się zaczekać na ciebie.
- Wynoś się - rzekł Agravar.
- Pozwól jej odejść - powiedział Davey z mocą. Nie było w nim już dawnej
arogancji, ale nie było też strachu. - Ona chce być wolna. Jeśli... jeśli ją kochasz,
ofiaruj jej ten najcenniejszy dar - wolność. Puść ją. Przekaż ją w moje ręce, a ja zabiorę
ją tam, gdzie zawsze chciała żyć.
Agravar poczuł się tak, jakby dostał pięścią w żołądek. Niedawne chwile
zasnuły się mgłą wspomnienia. Słodycz bliskości, poczucie, że stanowi się z drugą
istotą nierozerwalną jedność, miłosne porywy, wszystko to teraz okazało się ulotne i
nietrwałe. Chłopak miał rację. Nie mówił nic nowego. Przypominał tylko, że człowiek
musi także robić to, co jest konieczne.
Davey ruchem głowy wskazał za siebie, na ścianę lasu.
- Już cię ponownie zaczęli szukać. Lady Alaynę chwyciły bóle porodowe, więc
138
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
lord Lucien musiał wrócić na zamek. Dziś jednak podjął poszukiwania i teraz przecze-
suje las niedaleko stąd.
- Czy już po rozwiązaniu? I jak czują się matka i dziecko? - pytała z
ożywieniem Rosamund.
- A skąd, do diaska, mogę wiedzieć? - odburknął Davey.
A więc ten kundys jak był kundysem, tak nim pozostał. Davey rzekł:
- Chodz, pani. Nie wolno nam zwlekać, inaczej umknie nam sposobność, która
już się nie powtórzy.
Agravar opuścił miecz i spojrzał na Rosamund.
- Idz - rzekł głucho. - On ma rację. Nie macie wiele czasu.
Udręka na jej twarzy opisywała całą jej mękę.
- Nie. Już nie zależy mi na tej podróży.
- Jeśli zostaniesz, będziesz oddana sir Robertowi. Tutaj nic dla ciebie nie mogę
uczynić.
Zamknęła oczy, jakby opuszczeniem powiek chciała odgrodzić się od tej
prawdy. Nagle spojrzała z rozjaśnioną twarzą.
- Jedz ze mną. Proszę, Agravarze. Możemy pojechać razem.
- Wiesz, że nie mogę. Przyrzekłem sobie stać się przeciwieństwem ojca,
stawiać honor ponad wszystko. Wyjazd z tobą byłby odstępstwem. Proszę, spróbuj
mnie zrozumieć. - Z miłością spojrzał jej w oczy. - Chyba nie chcesz, żebym stał się
nikim?
- Masz rację - odparła i spuściła wzrok. Jej gęste, długie rzęsy wydawały się
prawie czarne na tle bladej twarzy. - Nie mam prawa prosić cię o to.
- Masz pełne prawo prosić o wszystko. Och, Rosamund, gdybym mógł,
spełniłbym każdą twoją, nawet najbardziej fantastyczną prośbę.
- Nie chcę, żebyś stał się inny. - Azy potoczyły się po jej policzkach. Zachwiała
się, przytłoczona brzemieniem niewesołych myśli.
Chwycił ją i przycisnął do serca Tylko cudem nie zmiażdżył jej w tym geście
pożegnania.
- Jedz. Jeśli nadciągnie Lucien, będzie to koniec twoich marzeń.
Wybuchnęła płaczem, co ją uczyniło już całkiem bezwolną. Wziął ją zatem za
rękę i podprowadził do konia, którym przyjechał Davey. Nadstawił dłoń, ona zaś
stanęła na niej bosą stopą Po chwili siedziała już za swym przyjacielem i sługą.
139
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Ale przecież nie mógł jej puścić bosej. Rozejrzał się i znalazł jeden bucik.
- Nie mogę znalezć drugiego - rzekł z tak głębokim żalem, jakby chodziło
przynajmniej o brylantowy wisior.
- Nie szkodzi. Musimy już jechać - rzeki Davey niecierpliwie.
Agravar spiorunował go spojrzeniem.
- Dbaj o nią. Nie zawahaj się poświęcić dla niej życia, jeśli zajdzie taka
konieczność.
- Będę się nią opiekował - odparł zimno Davey. Chciał zawrócić koniem, lecz
Agravar chwycił za wodze.
- Pamiętaj, jeśli coś się jej stanie, znajdę cię, choćbyś się zaszył w mysiej
dziurze, a z twojej skóry każę sobie szyć płaszcz podróżny.
Grdyka Daveya powędrowała ku górze, po czym spadła, jakby urwana ze
sznurka. Młodzian zawrócił i uderzeniami pięt zmusił konia do galopu. Po chwili
przepadł wśród drzew.
Agravar postąpił krok do przodu z wyciągniętą ręką, jakby w ostatniej chwili
zmienił decyzję. Ale było już za pózno na powiadomienie o tym kogokolwiek.
Poczuł straszny głód. Zjadł wszystko, co pozostawiła Rosamund.
Czekał. Jeżeli Davey mówił prawdę, co, znając go, nie było takie pewne,
Lucien powinien zjawić się lada chwila.
Młodzian tym razem nie kłamał. Z lasu dobiegły nawoływania oraz rżenie koni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]