[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy napiął swój własny łuk i przygotował strzałę do lotu, ostatni czerwony promień słońca
schował się za wzgórza i wokoło widać było jedynie skaczące płomienie na fosie, rzucające
swe złośliwe światło na twarze \ołnierzy. Pośród nich stały odwa\nie cztery zamaskowane
postacie, ale szeregi ju\ zamykały się wokół nich na znak dany przez trąbę. Wielki łuk
napinał się tak szybko, jak tylko ręka nadą\ała zakładać strzały i cały ich las pomknął w dół,
w, jednym mgnieniu oka.
Stra\nik wyskoczył przed jedną z zamaskowanych postaci z tarczą wysoko podniesioną w
górę, ale upadł z tarczą przyszpiloną do głowy. Druga strzała, podą\ająca w tym samym
kierunku, przebiła osłonięte gardło czarnoksię\nika i rzuciła go na ziemię. Jednak pozostałe
strzały nie trafiły do celu. Cymmeryjczyk poczuł ukąszenie strzały w swoim lewym ramieniu
i klnąc upadł na ziemie w złości. Teraz nie mógł ju\ wiele zrobić. Najlepiej zachować strzały,
bo gdy zacznie działać jego magia& Jego palce złapały strzałę tkwiącą w ramieniu, podczas
gdy jego oczy skierowały się w punkt, gdzie świeciły najbardziej oddalone płomienie. Tak,
jego zwoje dywanów odwijały się, sięgając coraz ni\ej. Podejrzliwie spojrzał w bok.
Płomienie na fosie wznosiły się coraz wy\ej. Bourtai i księ\niczka wykonali swoje zadanie.
Jego oczy ze złością spojrzały na strzałę i ręką oderwał jej koniec. Z przekleństwem zębami
Strona 48
Howard Robert E - Conan. Ognisty wicher
wyrwał ją sobie z ciała. Lepiej \eby pokrwawił trochę. Ruszył w kierunku komnaty, ale
zatrzymał się na chwilę. W nocnym powietrzu było jakieś westchnienie, westchnienie, które
zamieniło się we wznoszący się jęk, jaki za chwilę przeistoczy się w zawodzenie i ryk. Mogło
oznaczać to tylko jedno  Ognisty Wicher zaczął wiać!
Rzucił ponowne spojrzenie na rozwijające się dywany. Odwijały się teraz szybko, bo
Bourtai pewnie schował się do środka na pierwsze oznaki Ognistego Wichru. Wybrzuszały
się niczym \agle wokół masztu wie\y i podobnie jak \agle, zatrzymają Ognisty Wicher w
samym sercu miasta. Razem z nim popłyną wysokie płomienie z fosy i& Pierwszy gorący
powiew tego wiatru opadł na Conana. Jego gorąco parzyło mu nozdrza, czepiało się jego ciała
małymi, gorącymi szponami. Z trudem uwalniając się z jego mocy, barbarzyńca wpadł do
komnaty i zamknął za sobą drzwi balkonowe. Dysząc cię\ko, oparł się o nie i wolno zaczął
się uśmiechać. Nie kłamali, gdy mówili o potędze Ognistego Wichru!
Pobiegł do schodów, a tam zobaczył Bourtai w panice zbiegającego w dół. Usłyszał te\
wyrazny krzyk księ\niczki i tupot stóp słu\ącej, która jej jeszcze pozostała.
 Twoja magia, mój panie?  krzyczała księ\niczka.  Czy się powiedzie?
 To się oka\e  powiedział Conan z napięciem, które dało się zauwa\yć w jego
pozornie spokojnym głosie.
Zaprowadził ich na górę, do miejsca, gdzie kryształowa kula została rozbita i przez okno
spojrzeli na szaleństwo, jakie zapanowało na Dziedzińcu Fontanny. Wysokie płomienie nie
otaczały ju\ wie\y, lecz pchnięte gwałtowną mocą Ognistego Wichru rozło\yły się
purpurowymi i złotymi liniami na całym dziedzińcu. Wieczorne Ogniste Wichry, jakie
przeszywały miasto, były zatrzymywane przez wie\ę i zamocowany na niej \agiel z
dywanów. Zbaczały ze swego toru i kierowały się w dół, tu\ nad płonącą fosę. Niczym
potę\ny blask pochodni podsycany nadzwyczaj gorącym wiatrem, wzmocnionym przez \agle
dywanów, gwałtowne płomienie umykały w poziomych, złych językach ognia po całym
dziedzińcu. Linia czerniejących ciał powstawała wzdłu\ fosy, a dalej, gdzie przedtem
zgromadzonych było w równych szeregach dziesięć tysięcy \ołnierzy, wszyscy teraz
usiłowali ratować się ucieczką. Miecze kołowały i błyszczały nad ich głowami, gdy z wolna
skradała się do nich śmierć. Ludzie upadali na ziemię, gdzie lizały ich płomienie, a dalej inni
się czołgali, czepiając się jedni drugich za gardła.
Księ\niczka zaśmiała się głośno i klasnęła radośnie w dłonie.
 Twoja magia działa, panie. Moi wrogowie umierają setkami, tysiącami.  Jej palce
wbiły się w ramię Conana.
Bourtai upadł na kolana i bił czołem o ziemię. Przycisnął swoje pokręcone, stare usta do
stopy Conana.
 Jesteś największym czarnoksię\nikiem z nich wszystkich, panie. Wybacz swemu
słudze, \e kiedykolwiek ośmielił się wątpić w ciebie lub ci się przeciwstawić.
Conan spojrzał w dół na tę scenę rzezni, oczami pełnymi goryczy, a na ustach jego nie
było uśmiechu, a w jego sercu nie było radości. Tak, umierali, a armia ta pełna była dzielnych
ludzi, ludzi, z którymi Cymmeryjczyk chętnie by zmierzył swój miecz. Umierali& w
potworny sposób. Conan uwolnił ramię z uścisku księ\niczki i stopę spod warg Bourtai.
Cię\ko i wolno zszedł schodami w dół. Miecz obijał mu się o udo, a na piersi i szyi czuł
znajomy ucisk łuku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl