[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żywioł.
- Ale... - zaczął jeden z rybaków, szybko jednak urwał, uciszony przez innych. A więc
jeszcze jakaś tajemnica. Roland czuł instynktownie, że więcej już niczego się od tych
łudzi nie dowie. Nie chciał też ich zrażać nadmierną ciekawością.
Póki co cieszył się z tego, że go zaakceptowali, a przede wszystkim był im wdzięczny za
uratowanie życia.
Pożegnał więc swych rozmówców i zaczął się wspinać stromą ścieżką.
Tego ranka nie poszedł w stronę menhiru. Uznał, że wystarczająco już zbadał to miejsce.
Przez cały dzień wędrował więc bez celu, trzymając się z dala od gospody, gdyż
dziewczyna, która tam usługiwała, rzucała mu powłóczyste spojrzenia, wzdychając przy
tym. Na domiar złego, mrugała do niego porozumiewawczo. I to go chyba najbardziej
denerwowało.
Miał tego dość. Zapłacił, pożegnał się z oberżystą i wyczekawszy moment, gdy
dziewczyna gdzieś się oddaliła, zabrał ze stajni konia i odjechał.
Pogoda zrobiła się piękna, było bardzo ciepło. Niedaleko zamku zauważył spory szałas i
postanowił się tu zatrzymać. Kiedyś, zapewne w czasie polowań, korzystał z niego sam
pan na zamku. Teraz szałas stał nie używany, chyląc się ku upadkowi Na szczęście był
na tyle wysoki, że można było wprowadzić tam konia.
Uwiązał więc zwierzę i szepnął mu do ucha, że wkrótce wróci. A Roland zawsze
dotrzymywał obietnic.
Tymczasem baszta stała pogrążona w ciemnościach.
Co z Nicolette? Gdzie ona jest?
Roland, bezradny, podchodził do bramy, a potem wracał na wrzosowisko, skąd mógł
obserwować wieżę. Odważył się nawet raz zapukać do wrót zamku, ale chociaż echo,
jakie się rozległo, jego samego przeraziło, dziewczyna się nie zjawiła.
Umówiona pora spotkania dawno minęła. Było już grubo po północy.
Roland poczekał jeszcze trochę, a potem odszedł zrezygnowany, kierując się do szałasu.
Czuł się głęboko rozczarowany. Nie wierzył jednak, że Nicolette dobrowolnie
zrezygnowała ze spotkania. Przypomniał sobie ożywienie w jej dziecinnym głosie,
prośbę, by mogła znów z nim porozmawiać, pełen desperacji uścisk dłoni.
37
Bardzo chciała przyjść, dlaczego więc się nie zjawiła?
Nie przypuszczał, że może to go tak zaboleć. Uświadomił sobie, że przez ostatnią dobę
po prostu bez przerwy myśli o dziewczynie, której nawet nie widział na oczy. Przecież to
czyste szaleństwo, łajał się w duchu. Przecież znam jedynie brzmienie jej głosu!
Oczywiście widział tę dziewczynę oczami wyobrazni. Drobna i krucha, z długimi czarnymi
włosami i piwnymi oczami. Na pewno ma piękne szlachetne rysy - przecież wywodzi się
z arystokratycznego rodu - i nienaganne maniery! Musi ją ujrzeć!
Roland tak dalece dał się ponieść fantazji, że zdawało mu się, iż widzi przed sobą twarz
Nicolette, mały nosek i słodkie, pięknie wykrojone usta o różanej barwie.
Nagle drgnął, usłyszawszy tętent koni, i odruchowo skrył się w wysokich wrzosach.
Na tle mrocznego nieba dostrzegł ciemne sylwetki trzech jezdzców. Uląkł się, bo przez
moment zdawało mu się, że zmierzają wprost na niego. Na szczęście konie skręciły w
stronę menhiru i zaraz skryły je pagórki. Roland, schowany we wrzosach, widział jedynie
czubek smukłego głazu.
Przeczekał chwilę i zamierzał właśnie wstać, gdy tętent rozległ się ponownie. Jeszcze
mocniej przywarł ciałem do ziemi. Jezdzcy zawracali.
Roland zmarszczył czoło, zdezorientowany, bo zdążył zauważyć, że tylko jeden spośród
trzech koni niesie jezdzca.
Co się stało z dwójką pozostałych? W tak krótkim czasie?
Zagadka rozpaliła jego ciekawość. Kiedy odgłos końskich kopyt ucichł, Roland
przemknął się przez zarośla i pagórki w stronę menhiru. Zatrzymał się w miejscu, skąd
roztaczał się widok na całe wrzosowisko. Położył się w trawie, żeby jego sylwetka nie
była widoczna na tle nieba.
Z krzaków czmychnęła sarna.
Ta noc nie była tak ciemna jak poprzednie. Roland wyraznie odróżniał kontury zamku na
tle spienionych fal, widział menhir i kurhan, a także niższe pagórki i skały, za którymi nikt
nie zdołałby się skryć.
Gdzie zatem zniknęli dwaj mężczyzni, którzy tu przybyli konno?
Z całą pewnością nie zdążyliby w tak krótkim czasie dojść do zamku, a tym bardziej do
wioski.
38
Były więc tylko dwie możliwości Albo tak jak i on ukryli się gdzieś w zaroślach - tylko po
co mieliby to robić? - albo schowali się w grobowcu.
Po chwili namysłu Roland uznał to ostatnie za najbardziej prawdopodobne. Nie potrafił
jednak znalezć odpowiedzi, czemu ludzie naruszali spokój tego miejsca.
Postanowił to sprawdzić. Jego koń był bezpieczny w szałasie, spokojnie więc ruszył w
stronę kurhanu. Musiał zachować teraz większą ostrożność. Przecież nie wpadnie do
środka i nie zawoła:
Jest tu kto?
Ci ludzie zachowywali się zbyt tajemniczo, by mógł sobie pozwolić na taką beztroskę.
Pod kradł się bliżej.
Cisza, żadnych głosów, żadnego poruszenia.
Stanął za menhirem i wyjrzał ostrożnie.
Oprócz uderzenia fał o skały i szeptu wiatru wśród traw nie było nic słychać.
39
ROZDZIAA V
Od morza wiał słaby wiatr, ale noc była ciepła. Blady księżyc świecił mistycznie nad
spowitą w odwiecznej mgle Bretanią.
Roland jeszcze raz rozejrzał się uważnie, a ponieważ nic nie wzbudziło jego niepokoju,
odważył się przemknąć przez odkryty teren w stronę menhiru. Wychyliwszy lekko głowę
zza kamiennego głazu, z duszą na ramieniu obserwował otoczenie. Obawiał się, że w
każdej chwili mogą go zaatakować zaczajeni gdzieś w pobliżu nieznajomi.
Nic takiego się jednak nie zdarzyło, co tylko utwierdziło Rolanda w przekonaniu, że obcy
musieli wejść do grobowca.
Ciekawość była silniejsza niż strach. %7łołnierz podczołgał się do ukrytego w zaroślach
wejścia, oparł się na moment plecami o zimny głaz, a potem wszedł do mrocznego
korytarza.
Po kilku krokach zatrzymał się i nastawił uszu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]