[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ponadto wpisano mu naganę do akt.
To było w lutym tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego. Po wyjściu z karceru
Tommy Williams zagadnął jeszcze sześciu lub siedmiu innych długoterminowych, którzy
powtórzyli mu tę samą historię. Wiem; byłem jednym z nich. Jednak kiedy zapytałem go, o
co mu chodzi, zamknął się w sobie.
Potem pewnego dnia poszedł do biblioteki i wywalił kawę na ławę Andy'emu
Dufresnemu. Wtedy po raz pierwszy i ostatni, przynajmniej od czasu gdy zmieszany jak
chłopak kupujący pierwszą paczkę kondomów poprosił mnie o plakat Rity Hayworth, Andy
zdenerwował się... ale tym razem na całego.
Widziałem go trochę pózniej tamtego dnia; wyglądał jak człowiek, który nadepnął na
grabie i mocno oberwał między oczy. Ręce mu drżały i kiedy mówiłem coś do niego, nie
odpowiadał. Jeszcze tego samego popołudnia odszukał Billy'ego Hanlona będącego szefem
straży i umówił się na następny dzień na spotkanie z dyrektorem Nortonem. Potem
powiedział mi, że przez całą noc nie zmrużył oka; słuchał wycia zimowego wichru na
zewnątrz, patrzył, jak światła reflektorów przesuwają się tam i z powrotem, rzucając ruchliwe
cienie na cementowe ściany klatki, którą nazywał domem od czasów prezydentury Trumana, i
usiłował zebrać myśli. Powiedział, że poczuł się tak, jakby Tommy dostarczył mu klucz
pasujący do klatki jego umysłu, klatki jego celi. Tylko zamiast człowieka w środku był
tygrys, a ten tygrys nazywał się Nadzieja. Williams dostarczył klucz otwierający klatkę i
tygrys wydostał się, by szarpać jego umysł.
Cztery lata wcześniej Tommy Williams został aresztowany na Rhode Island za
prowadzenie samochodu pełnego kradzionego towaru. Tommy wydał wspólnika, prokurator
poszedł na ugodę i zażądał niższego wyroku... dwa do czterech, z zaliczeniem czasu aresztu.
Po jedenastu miesiącach odsiadki jego współlokator z celi wyszedł na wolność i Tommy
dostał nowego, niejakiego Elwooda Blatcha. Blatch siedział za włamanie z bronią w ręku i
dostał od sześciu do dwunastu lat.
- Nigdy nie spotkałem takiego nerwowego faceta - powiedział mi Tommy. - Ktoś taki
nigdy nie powinien iść na włamanie, szczególnie z bronią. Na najlżejszy szmer podskakiwał
trzy stopy w powietrze... i najczęściej strzelał. Którejś nocy prawie mnie udusił, bo jakiś gość
w głębi korytarza tłukł o kraty celi blaszanym kubkiem. Przesiedziałem z nim siedem
miesięcy, zanim mnie wypuścili. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy wiele rozmawiali, ponieważ
z kimś takim jak El Blatch nie prowadzi się rozmowy. Gadał przez cały czas. Nie zamknął się
ani na chwilę. Jeśli spróbowałeś wtrącić słowo, wygrażał ci pięścią i wywracał oczami.
Dreszcz przebiegał mi po krzyżu, kiedy tak robił. Był wysoki, prawie łysy, miał zielone,
głęboko osadzone oczy. Jezu, mam nadzieję, że już nigdy go nie zobaczę. Co wieczór gadał
jak katarynka. Gdzie dorastał, o sierocińcach, z których uciekał, o swoich miejscach pracy, o
kobietach, które pieprzył, skokach, jakie wykonał. Pozwalałem mu gadać. Może nie jestem
zbyt przystojny, ale nie chciałem, żeby przefasonował mi twarz. Z tego, co mówił, wynikało,
że dokonał ponad dwustu włamań. Trudno mi było uwierzyć, żeby taki facet jak on, który
podskakiwał pod sufit za każdym razem, gdy ktoś głośniej pierdnął... ale przysięgał, że to
prawda. Teraz posłuchaj, Rudy. Wiem, ludzie czasem bujają na temat czegoś, o czym wiedzą,
ale jeszcze zanim dowiedziałem się o tym instruktorze golfa, Quentinie, myślałem sobie, że
gdybym kiedyś dowiedział się, iż El Blatch obrobił mój dom, uważałbym się za bardzo
szczęśliwego sukinsyna, wyszedłszy z tego z życiem. Możesz go sobie wyobrazić, jak w
sypialni jakiejś baby przetrząsa kasetkę z biżuterią, a kobieta nagle zakaszle przez sen albo
obróci się na drugi bok? Zimno mi się robi, kiedy o tym pomyślę, przysięgam na pamięć
mojej matki. Mówił też, że zabijał ludzi. Takich, którzy go wkurzyli. Przynajmniej tak
twierdził. A ja mu wierzyłem. Na pewno wyglądał na człowieka, który potrafi zabić. Był taki
cholernie nerwowy! Napięty jak rewolwer ze spiłowanym bezpiecznikiem. Znałem faceta,
który miał policyjnego smitha ze spiłowanym bezpiecznikiem. Taka broń nie nadaje się do
niczego, najwyżej do tego, żeby o niej gadać. Miała tak miękki spust, że potrafiła wystrzelić,
jeśli właściciel, nazywał się Johnny Callahan, położył ją na głośniku i włączył radio na cały
regulator. Taki był Blatch. Nie mogę wyjaśnić tego lepiej. Po prostu nigdy nie wątpiłem, że
załatwił parę osób.
Tak więc, którejś nocy, tylko żeby coś powiedzieć, zapytałem: Kogo zabiłeś? . No
wiesz, półżartem. A on się śmieje i powiada: Jeden facet odsiaduje dożywocie w Maine za
tych dwoje ludzi, których zabiłem. Jakiegoś faceta i żonę tego durnia, który siedzi. Zakradłem
się do ich domu, a facet mnie wkurzył . Nie pamiętam, czy podał mi nazwisko tej kobiety,
czy nie - ciągnął Tommy. - Może i tak. Jednak w Nowej Anglii nazwisko Dufresne występuje
równie często jak w innych częściach kraju Smith czy Jones, ponieważ mieszka tu tyle
żabojadów. Dufresne, Lavesque, Ouelette, Poulin - kto je zapamięta? Jednak powiedział mi
nazwisko faceta. Mówił, że nazywał się Glenn Quentin i był kutasem, wielkim bogatym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]